11.06.2022

Ambrose Allan

niedziela, 14 marzec, Nowy Jork

Zmarszczyłem brwi. Wpatrywałem się w swoje lustrzane odbicie i nie byłem w stanie stwierdzić, co było nie tak. Wzrokiem śledziłem rysy mojej twarzy, próbując odnaleźć "przeszkadzajkę", przez którą nie mogłem spokojnie wyjść z pokoju. Przeanalizowałem wygląd brwi, nosa, ust, uparcie wpatrywałem się także w policzki i żuchwę. Jeśli chodziło o ubranie, to nie martwiłem się, że dzisiaj w tej kategorii coś nie będzie mi pasować - miałem zajebisty styl i na upartego nawet w worku po ziemniakach wyglądałbym zajebiście. Gorzej z twarzą.

- Allan, ogarnij się, księżniczko - mruknąłem do samego siebie, mrużąc oczy.

Miałem mało czasu do wyjścia, a nie pomagał wcale fakt, że akurat dzisiaj wprowadzał się mój nowy współlokator. Nie przeszkadzało mi, że będę mieć w mieszkaniu towarzystwo, bo wręcz tęskniłem za dzieleniem się przestrzenią. Dlatego umieściłem ogłoszenie o wolnym pokoju, co jest raczej jasne - gdybym lubił mieszkanie w kompletnej ciszy i samotności, to bym się za to nie zabierał. Co ja, masochista?

Długo nie musiałem czekać, aż ktoś odpowiedni się odezwie. No, w zasadzie to każdy by mi odpowiadał, ale ten konkretny facet roztaczał wokół siebie fajną energię. Wczoraj podpisaliśmy umowę, więc przynajmniej to miałem z głowy, ale niedawno przyjechał ze swoimi rzeczami i musiałem jeszcze dać mu klucze, powiedzieć co i jak...

W sumie, to mógłbym zrobić część rzeczy jutro... Sprytnie, Allan, sprytnie. Jednak jesteś geniuszem.

Uśmiechnąłem się nagle do swojego odbicia, aczkolwiek wcale nie dlatego, że zaoszczędziłem kilkanaście minut. Wpatrując się w swoje oczy doszedłem do wniosku, czego mi brakowało. Sięgnąłem do szuflady i wyjąłem ulubiony brokat, który często gościł w kącikach oczu. Właśnie przez jego brak było mi tak dziwnie pusto.

Zadowolony wstałem od biurka i zgarnąłem klucze z komody. Byłem już gotowy do wyjścia, miałem najważniejsze rzeczy przy sobie, więc pozostało mi jedynie szybkie przekazanie kluczy. Całe szczęście wpadłem na Ashtona na korytarzu.

- Zajebiście - skomentowałem, bardziej dla siebie samego, zwłaszcza że mężczyzna nie czytał mi przecież w myślach i nie wiedział, skąd to nagłe "zajebiście" się wzięło. Tak czy siak wcisnąłem klucze od mieszkania do jego dłoni. - Tutaj masz klucze. Korzystaj z czego tylko chcesz, w szafce po lewej od kuchenki mam takie wyjebiste ciastka, częstuj się. Trochę się spieszę, więc jutro pokażę ci, gdzie co jest pochowane - mówiłem dość szybko (u mnie norma).

Chwilę później już mnie nie było w mieszkaniu i z uśmiechem gnałem przez chodnik, by zdążyć na moją podwózkę.


poniedziałek, 15 marzec, Nowy Jork

Powiedzmy, że jak wracałem o trzeciej w nocy do mieszkania, to już tak nie popieprzałem. Nogi bolały mnie od tańczenia, gardło od śpiewania i ciągłych rozmów z przyjaciółmi, ale dzięki temu zasnąłem wręcz od razu po schowaniu się pod kołdrą. Fakt faktem nie pospałem jakoś długo, bo miałem w zwyczaju wstawać dość wcześnie, ale przywykłem do porannego zmęczenia po imprezie - zwłaszcza że nie dokuczał mi kac, bo zwykle nie piłem. Gdybym pił za każdym razem, to by mnie ludzie musieli z chodnika zbierać. Miałem cholernie słabą głowę.

Rano wziąłem szybki prysznic na dodatkowe rozbudzenie, a potem wróciłem do pokoju, żeby w swoich czterech ścianach przewijać przez godzinę piorące mózg tiktoki. Dopiero potem zdecydowałem się ostatecznie wstać, głównie dlatego, że zwyczajnie zgłodniałem. Naciągnąłem na siebie spodenki i ulubioną bluzę, nim wyszedłem pokazać się światu (to znaczy - mojemu nowemu współlokatorowi).

- Hejka - przywitałem się na dzień dobry, widząc Ashtona w salonie. Siedział akurat na kanapie i stukał w klawiaturę laptopa, co jednak wcale nie przeszkodziło mi w zagadaniu do niego. Nic nie mogło mnie powstrzymać, ha. - Chcesz kawy? Będę robić też takie fancy kanapeczki na śniadanie - zapytałem, siadając na oparciu fotela.

Ashton spojrzał na mnie, jednocześnie wcale nie przerywając pisania na klawiaturze. Szacun, królu. Mój człowiek.

- O, hej. Wyspałeś się? - zapytał i właściwie dopiero wtedy skończył pisać. Odruchowo pokiwałem głową, nie zastanawiając się wcale nad pytaniem, które mi zadał. - W sumie chętnie. A co do kanapek, to mogę ci pomóc, przynajmniej szybciej ogarnę gdzie co leży w kuchni - zaśmiał się i zdjął laptopa z kolan, kładąc go obok siebie. Zaraz po tym wstał, przeciągając się.

- Zajebiście, królu - odparłem zadowolony i sam wstałem, żeby móc przejść do kuchni. Pierwsze co, to oczywiście stanąłem przed lodówką, otworzyłem ją i zacząłem wyciągać składniki. Przy okazji dość szybko udało mi się przeanalizować, że koniecznie będę musiał pójść na zakupy. - Robisz coś dzisiaj?

- Nie, niespecjalnie - odparł po krótkiej chwili i stanął za mną, najwidoczniej chcąc pomóc mi przy wyciąganiu jedzenia z lodówki. - Totalnie nie mam głowy do tego, żeby się rozpakować, więc pewnie wezmę się za to w tygodniu. Gdybyś wiedział ile czasu żyłem na walizkach, gdy dopiero co wyprowadziłem się z Miami... Mniejsza z tym. Dlaczego pytasz?

- A bo - zacząłem, podając mężczyźnie opakowanie mleka owsianego, przez co odwróciłem się także przodem do niego - muszę dzisiaj jechać na zakupy, pustki są w lodówce. Chcesz ze mną? Przy okazji może się dowiem, co tam wcinasz, to gdybym się na coś w przyszłości natknął w sklepie, mógłbym ci od razu kupić i zapasy uzupełnić. O, no i zjadłbym ciastko w takiej fajnej kawiarni. Piszesz się na to?