20.01.2023

Ashton Terrel

Gdy Rosie rozwiała moje wątpliwości, poczułem się lżej. Głównie dlatego, że naprawdę nie chciałem jej w jakikolwiek sposób, nawet przypadkowo, skrzywdzić. Mogłem się tylko domyślać, jak używanie złych zaimków potrafi nie tylko denerwować, ale też boleć. No, może nie siedziałem za bardzo w temacie tożsamości płciowych i moja wiedza była naprawdę nikła, ale nie zmieniało to faktu, że zależało mi na komforcie mojego rozmówcy. I nie ukrywam, miało to plusy również dla mnie. Dzięki temu nie musiałem już przejmować się tym, czy aby na pewno nie popełnię jakiegoś błędu, skoro już wiedziałem, jak mam się do niej zwracać.

Cieszył mnie fakt, że czuliśmy się przy sobie tak swobodnie. Nie zastanawialiśmy się dwa razy, czy aby na pewno bliskość między nami jest odpowiednia, a wszystko przychodziło nam tak naturalnie. Przez moje życie przewinęło się niewiele takich osób, przez co automatycznie czułem z nią jeszcze głębszą więź, pomimo tak krótkiej znajomości. I miałem też pewność, że żadne z nas nie wymaga od tej drugiej strony czegoś więcej. Naprawdę, bardzo mi się to podobało. 

Pomyśleć, że przez dwa tygodnie tyle mogło się zmienić. Owszem, pisaliśmy ze sobą wcześniej i już wtedy rozmowa się kleiła, ale nie sądziłem, że będziemy chodzić razem do kawiarni. W gruncie rzeczy, chciałem zamieszkać z kimś, żeby nie przytłaczała mnie ta ciągła cisza w pustym mieszkaniu. Nie wymagałbym od współlokatora wspólnie spędzanego czasu, a jednak Rosie bardzo o to dbała. I byłem jej wdzięczny, bo sam nie pomyślałem, że tak właściwie... Będę tego potrzebować.

Łatwiej było mi się odciąć od przeszłości i niezbyt pozytywnych wspomnień z moim byłym, biorąc pod uwagę szczególnie ostatnie dwa miesiące, gdzie więcej się kłóciliśmy, niż żyliśmy w zgodzie. W poprzednim mieszkaniu wszystkie te myśli skutecznie mnie dobijały i utrudniały funkcjonowanie. Nie wspomnę o ilości nadgodzin, które na siebie brałem, byle tylko mieć stały kontakt z klientami i zajmować czymś głowę. A tutaj? Nie miałem nawet tyle czasu na zatracanie się we własnych myślach, bo Rosie wpadała na tyle spontanicznych pomysłów. Przeprowadzenie się było zdecydowanie świetnym pomysłem.

Całą drogę spędziliśmy na rozmowie. Niby nic zobowiązującego, jednak nie zmieniało to faktu, że było po prostu przyjemnie. Na takie randki mogłem chodzić znacznie częściej, jeśli tylko moja towarzyszka również wykaże taką chęć. A nieskromnie przyznam, że chyba odpowiedź na to była oczywista. No błagam, nie widziałem już tej zagubionej, nieco zdenerwowanej osoby, która rano chodziła po mieszkaniu, siląc się na uśmiech. Teraz była odprężona, śmiała się i wyraźnie cieszyła z tego, że jednak zdecydowała się dziś gdziekolwiek wyjść. No, a ja cieszyłem się podwójnie, że mogę jej w tym pomóc.

Przepuściłem ją w wejściu do kawiarni. Rozejrzeliśmy się po wnętrzu, było naprawdę... Przytulnie. Pomimo dość dużej przestrzeni, wszystkie dekoracje i przyjemne dla oka kolory, tworzyły naprawdę spójną całość. Większość stolików była już pozajmowana, co absolutnie mnie nie dziwiło. Nowe miejsca zawsze lubiło odwiedzać wiele osób, dlatego dopiero po kilku pierwszych tygodniach, można było stwierdzić, czy lokal faktycznie zyska stałych klientów. Na nasze szczęście, Rosie zarezerwowała dla nas miejsce.

Po chwili zostaliśmy zaprowadzeni w głąb kawiarni. Odsunąłem dla niej krzesło i poczekałem, aż usiądzie, zanim sam zająłem miejsce. Wzięliśmy do rąk karty, które podała nam baristka i zabraliśmy się do przeglądania dostępnych opcji.

- Okay, czyli bierzemy na pewno kawy na owsianym - zaśmiałem się, bo wiedziałem, że na sto procent weźmiemy dwie różne opcje, a zależało mi na tym, żeby Rosie bez obaw mogła spróbować również tego, co ja wybiorę. - A teraz ciasta... O, tutaj mają wegańskie opcje - powiedziałem, wskazując palcem również na jej kartę. Sam może nie ograniczałem swojej diety w żaden sposób, ale nie widziałem problemu, żeby wychodząc gdzieś z nią, wybrać neutralną opcję. Przecież od braku jajek, czy mleka, jeszcze nikt nie umarł.

No, a biorąc pod uwagę ekscytację, jaka była widoczna na jej twarzy, już zaczynało jej się tu podobać.

- Jeny... Sama nie wiem, jest tyle opcji... - jęknęła. Zmarszczyła brwi i bardzo intensywnie zaczęła wpatrywać się w kartę. - Nawet mają fasolowe brownie... Kocham to miejsce. Albo nie... Pokocham, jak to wszystko będzie dobre, o - zadecydowała.

- No oby, wtedy będę miał już jedno miejsce, w które mogę cię zabierać na kolejne randki. - Uśmiechnąłem się do niej i ponownie spojrzałem na dostępne opcje. - Lubisz kokosa? To ciasto na mleku kokosowym wydaje się ciekawe. Chyba je wezmę - powiedziałem w zamyśleniu, powracając jeszcze do kaw. - Dobra, ja już wiem, co biorę. Poczekam na ciebie i pójdę zamówić, zgoda?

Ponownie spojrzałem na Rosie, która wyglądała po prostu ślicznie. Mogłem śmiało stwierdzić, że podobała mi się tak samo w każdym wydaniu, które mogłem dotąd zobaczyć. Bardzo lubiłem tę jej taką... Delikatną urodę i pewną siebie ekspresję, świetne połączenie. Ogólnie zazwyczaj zwracałem uwagę na chłopaków, którzy prezentowali się w bardziej subtelny, może nieco kobiecy sposób. Oczywiście, nie chciałbym generalizować i nie twierdzę, że coś jest ściśle męskie, albo kobiece, bo nie to miałem na myśli. Ale trudno było mi znaleźć bardziej odpowiednie określenie. Tak czy inaczej, Rosie miała w sobie dokładnie to, co mi się podobało, więc trudno było od niej oderwać wzrok i kolejny raz się na tym łapałem.

18.01.2023

Ambrose Allan

Jeszcze gdy byłam dzieckiem, potrafiłam wpaść w histerię przez moje lustrzane odbicie. Nie zawsze, nie. Jednak zdarzały się takie chwile i wtedy cały dom stawiałam na nogi. Toby, z którym miałam pokój, wpatrywał się we mnie, nie rozumiejąc, dlaczego nagle jego brat zaczynał płakać i krzyczeć do lustra. Tata zrywał się z łóżka, mimo częstych nocnych zmian w przychodni, a mama czym prędzej wbiegała do pokoju. Dopiero gdy znajdowałam się w jej objęciach i czułam nie tylko jej bicie serca, ale także swoje, potrafiłam się wyciszyć.

Jako kilkuletnie dziecko ciężko jest z komunikacją. Regulowanie własnych emocji to czarna magia na tym etapie, a to i tak jest często zależne również od samego dziecka, bo przecież każdy człowiek jest inny. Nie rozumiesz świata dorosłych, w zasadzie swojego dziecięcego także nie. Jesteś  zdany na rodziców, rodzeństwo i łut szczęścia, że będziesz dobrze się rozwijać. W zasadzie to pierwsze lata życia znacząco na nas wpływają, uczą nas pewnych schematów i definiują to, jak będziemy spoglądać na świat.

Nie każdy miał tyle szczęścia co ja i Toby. Nie każdy miał tak wyrozumiałych rodziców i nie każdy dorastał w domu pełnym ciepła i miłości. Głównie dzięki temu, a także bezpośrednio dzięki mojej mamie, która jest terapeutką i cholernie mądrą kobietą, niedługo po pierwszych wybuchach histerii... Wszystko miało szansę ucichnąć. Miało, bo oczywiście bywały gorsze momenty, ale z reguły... Było spokojnie.

Specjaliści, mnóstwo rozmów, a wszystko to, żeby wykluczyć jakieś... Nieścisłości w moim funkcjonowaniu. Dla dziecka było to przytłaczające, dla rodziców pewnie jeszcze bardziej, ale robili dosłownie wszystko, żeby pomóc mi zrozumieć, co się ze mną działo. I się dowiedziałam - byłam osobą niebinarną. Nie odczuwałam płci tak, jak chociażby mój młodszy brat, a przez to niekiedy cierpiałam... Niekiedy.

Ujmując to w najprostszych słowach - czując się bardziej jak Ambrose (czyli no, powiedzmy że jak chłopak), moje ciało nie wydawało się żadnym problemem. Dysforia mi nie doskwierała, bo to, jak wyglądałam, było zgodne z tym, jak się czułam. Gorzej gdy szala przechylała się bardziej w stronę kobiecą, bo wtedy... Cóż. Bywało różnie, ale przynajmniej obecnie nie krzyczałam do lustra. Ewentualnie tylko płakałam.

Ubieranie się w bardziej dziewczęcy sposób zdecydowanie pomagało, ale wiadomo, mózg działał po swojemu i niczego nie ułatwiał. Dlatego gdy Ash poruszył ten temat (co bardzo doceniam, mega kochane, że chciał się upewnić), a potem... Potem powiedział tak piękne rzeczy, naprawdę musiałam się postarać, żeby powstrzymać łzy.

Wcale nie słyszałam podobnych komplementów często. Prawie w ogóle, byłam dziwakiem dla każdego poza rodziną i przyjaciółmi. No i... Sama często mówiłam o sobie źle w gorszych momentach. I właśnie dlatego słowa Ashtona znaczyły dla mnie tak wiele.

- Jeny... Ashie, bo makijaż mi spłynie, jak będziesz mówić takie rzeczy - jęknęłam, na chwilę odwracając wzrok, żeby nie zobaczył moich szklistych oczu. - Dziękuję...

Nawet nie wiedziałam, co mogłabym jeszcze powiedzieć. Gdzieś tam w środku już zaczynałam się ekscytować tym, że mężczyzna nie miał większych problemów z moją identyfikacją, bo już teraz zapewne coś by powiedział... Nie musiał przepraszać za pytania, sama chętnie będę mu opowiadać co i jak, wyjaśniać, pomagać z zaimkami, które niekiedy mogą sprawiać problem dla niewtajemniczonych... Jeszcze bardziej cieszył mnie fakt, że to on był moim współlokatorem, a nie ktoś inny. Idealnie trafiłam. 

- Ale to prawda - stwierdził i momentalnie objął mnie jedną ręką, mimo wszystko nie zatrzymując się. - Bez makijażu też jesteś śliczna, ale jeśli tak ci zależy, żeby jednak go nie rozmazać, to możesz popłakać, jak już wrócimy z powrotem do mieszkania. Użyczę ci ramienia. - Pogładził mnie po żebrach i nachylił się, żeby pocałować czubek mojej głowy.

I weź tu się człowieku nie rozpłacz... Ale byłam silna. Nie po to tak się męczyłam, żeby pięknie wyglądać, aby jakiś durny płacz wszystko rozwalił. 

- Serio jesteś królem. Uwielbiam cię - westchnęłam i po chwili zastanowienia stanęłam na palcach, żeby pocałować go w policzek. Średnio trafiłam, bo ostatecznie buziak wylądował w kąciku jego ust, ale miałam nadzieję, że nie poczuł się niekomfortowo.

Aczkolwiek... Wiecie, mogłam mieć takie obawy, jasne. Często podczas rozmów z mamą łapałam się na tym, że znowu przekraczałam granice bez pytanie, niekoniecznie świadomie. Wiedziałam, że miałam z tym jakiś problem, ale... Raczej nie musiałam przejmować się Ashem, zwłaszcza że i on pocałował mnie w kącik ust.

- Mam nadzieję, że będziesz się dziś dobrze bawić i moje towarzystwo jedynie w tym pomoże - powiedział, prostując się i spojrzał przed siebie, lekko przygryzając wargę, jakby próbował nie uśmiechnąć się zbyt szeroko. A szkoda, bo zdążyłam bardzo polubić jego uśmiech i cieszyłam się, kiedy i on się cieszył.

- Nie ma innej opcji. Gdybym nie chciała się dobrze bawić, to bym ciebie nie zaprosiła, prawda, Ashie? - Spojrzałam na niego uważniej, a na moich ustach rozkwitł uroczy uśmiech. Za to, jaki jest kochany, powinien dostać jeszcze więcej buziaków, naprawdę. - Powinieneś dostać więcej całusów - zaśmiałam się cicho, tym samym wypowiadając moje myśli na głos. Ale nie sądziłam, aby go było coś złego.

- Skoro tak to ujmujesz, to racja. Jestem świetnym towarzystwem, jak już uda się mnie wyciągnąć z domu. - Pokiwał głową i spojrzał na mnie kątem oka, zastanawiając się, co odpowiedzieć. - Kurde, to prawie jak randka, trzymamy się za dłonie, przytulamy, dajemy całusy... - Poruszył brwiami, nadal tak samo rozbawiony.

- Mnie pasuje, może być randka - odparłam, wzruszając ramionami. Mimo wszystko także się zaśmiałam, bo no, Ash bardzo poprawił mi humor i świetnie czułam się w jego towarzystwie. Gdybyśmy stwierdzili, że tak, owszem, można uznać to za randkę... To nie miałam nic przeciwko. Bardzo chętnie poszłabym z nim nawet na kolejne randki, zwłaszcza że przecież totalnie był w moim typie. - Zajebiście razem wyglądamy - stwierdziłam dumnie. 

Ashton Terrel

Cieszyło mnie to, że po całym incydencie z tym frajerem, relacja moja i Rosiego rozwinęła się jeszcze bardziej. Gdzieś tam z tyłu głowy pojawiały się myśli, czy przypadkiem nie odsunie się ode mnie, zbyt przytłoczony tym wszystkim. Na szczęście absolutnie nic takiego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie, spędzaliśmy ze sobą więcej czasu i nie było nawet miejsca na jakąkolwiek niezręczność. 

Już dziś od rana chodził od łazienki, do mojego pokoju, salonu, albo kuchni, w zależności gdzie akurat przebywałem. Namawiał mnie na to, żebym ja również nałożył na twarz maseczkę i nawet dostałem specjalne pozwolenie, przez co mogłem wybrać tę, którą chciałem. Trochę to potrwało, bo przysięgam, że z taką ilością kosmetyków, Ambrose mógłby z powodzeniem otworzyć drogerię, nie żartuję.

Przez jakiś czas zastanawiałem się nawet, dlaczego szykuje się aż tak długo, w końcu mieliśmy tylko wyjść do kawiarni, ale kiedy zobaczyłem, jak przechodzi od siebie do łazienki, po części już ubrany, wiedziałem że bierze to wyjście na poważnie. I w takim razie ja również powinienem. Dlatego schowałem się u siebie i przejrzałem szafę, ostatecznie zakładając moją prawie ulubioną koszulę. Prawie, bo ta ulubiona miała czerwony kolor, a jednak wolałem się postarać i jakoś dopasować barwami do stonowanych kolorów mojego współlokatora.

Właściwie... Może współlokatorki? Sam nie wiem, byłem zaskoczony, gdy słyszałem dzisiaj od niej... Niego(?), mieszane zaimki. Absolutnie mi to nie przeszkadzało, przecież to nie moja sprawa, każdy ma prawo decydować, z czym czuje się bardziej komfortowo i to jak najbardziej zrozumiałe. Żeby nie przeszkadzać w tym rytuale szykowania się, postanowiłem ewentualnie podpytać, jak już będziemy w drodze. Bez naciskania, wiadomo. Równie dobrze zwykła odpowiedź "bo tak lubię", byłaby dla mnie w porządku i nie doszukiwałbym się niczego więcej. I tak bałem się tego, że wyjdę na wścibskiego, nawet jeśli chcę po prostu lepiej go/ją zrozumieć.

Właśnie dlatego odzywając się, starałem używać wobec Rosiego form bezosobowych, żeby co chwilę nie mieszać tych zaimków i nie stwarzać niepotrzebnie krępujących sytuacji. Póki co szło mi nieźle, jednak wolałbym po prostu zwracać się tak, jak dana osoba tego chce, zamiast strzelać na ślepo. Sam nie wiem, jak czułbym się w takiej sytuacji, więc wolałem się upewnić, że niczego nie spieprzę. Dzisiejszym celem było miłe spędzenie czasu i tego wolałem się trzymać.

Podobało mi się to, że ta bliskość między nami była taka swobodna i niezobowiązująca. Kompletnie, jakby to tulenie się na kanapie odblokowało nie tylko szatyna, ale też mnie. Nie zastanawiałem się nawet, czy ma to jakieś głębsze znaczenie. Po prostu byliśmy, robiliśmy to na co mamy akurat ochotę, a tej drugiej osobie ani trochę to nie przeszkadzało. A na pewno, jeśli byłoby inaczej, nie byłoby problemu, aby sobie o tym powiedzieć i nie zrobiłoby się nagle dziwnie.

Idąc za tym, ten pocałunek w policzek, chociaż dość niespodziewany, spodobał mi się. Ogólnie cały Rosie był taki uroczy, chociaż przy tym nadal pewny siebie i bezpośredni. Taka idealna mieszanka jednego i drugiego. 

Idąc za rękę, w stronę nowej kawiarni, na którą ekscytacja Rosiego była tak ogromna, postanowiłem zacząć temat. Ścisnąłem ją za dłoń, a kiedy już wiedziałem, że zwraca na mnie uwagę, uśmiechnąłem się.

- Rosie, słuchaj... Jakimi zaimkami mam się do ciebie zwracać? Nie chcę cię jakkolwiek urazić, no i zależy mi na tym, aby było ci przy mnie komfortowo, a czasami naprawdę trudno jest mówić bezosobowo. Wybacz, jeśli nie przepadasz za takimi pytaniami, nie mam nic złego na myśli. - Miałem nadzieję, że nie odbierze tego jako wścibskość, bo tego naprawdę bym nie chciał.

Rosie spojrzała na mnie zaskoczona, aczkolwiek nie uważałem tego za coś, co miałoby zwiastować coś złego. Wręcz przeciwnie, rozpromienił się.

- Ashie, nie przepraszaj mnie za takie pytania. Nie wiem czy zdążyłeś zauważyć, ale jestem raczej otwarta i cię nie pogryzę - zaczęła i mocniej ścisnęła moją dłoń. - Ogólnie jestem niebinarna, więc to tak różnie bywa z zaimkami... Ale dzisiaj zdecydowanie żeńskie. Chciałbyś, żebym ci mówiła, jak coś będzie się zmieniać? - zapytała, spoglądając na mnie łagodnie.

- O... Okay, to naprawdę wiele wyjaśnia - odparłem rozbawiony i poczułem ulgę, gdy zaczęła mi tłumaczyć co i jak, zamiast powiedzieć, że jest to pytanie nie na miejscu. 

Może po części zacząłem się domyślać, że może to mieć związek z płcią, czy tożsamością, ale wolałem nie wyciągać jakichkolwiek wniosków na własną rękę, bo mogłoby dojść do niepotrzebnych nieporozumień. Natomiast udało jej się z łatwością rozwiać wszelkie moje wątpliwości.

- W sumie to tak, bardzo chętnie przystanę na coś takiego. Na pewno będzie mi łatwiej, a jeśli ty nie masz nic przeciwko, to idealnie. W takim razie, jeszcze raz: Rosie, jesteś dziś piękna. Zresztą, ogólnie jesteś piękna, to oczywiste, ale ta spódniczka naprawdę bardzo ci pasuje. Lubię twój styl - powiedziałem z szerokim uśmiechem i spojrzałem przed siebie, żeby czasami przez chwalenie jej zjawiskowego wyglądu, nie wejść w jakiś śmietnik, albo nie potknąć się o nierówność na chodniku.

Byłem pewien, że słyszy takie komplementy naprawdę często i nie są one dla niej żadną nowością, jednak to nie mogło mnie powstrzymać przed tym, aby zasypywać ją jeszcze większą ilością miłych słów, nawet jeśli, były one tak oczywiste.

15.01.2023

Ambrose Allan

sobota, 27 marzec, Nowy Jork

Jeśli było to w ogóle możliwe, odkąd tydzień temu Ash uratował mnie przed załamaniem nerwowym, zachowywałem się przy nim jeszcze swobodniej. Patrząc na niego, nie potrafiłem wyrzucić z myśli obrazu, który widziałem, gdy przytulał mnie na kanapie. Prawdopodobnie gdybym mógł, do rana gapiłbym się na niego, a Shreka puszczał w pętli, chcąc stworzyć fałszywe wrażenie, że czas wcale nie płynął. Czułem się bezpieczny w jego objęciach, choć nie tylko, bo wystarczyło, że znajdował się gdzieś obok, a mnie zalewała fala ciepła i cichy głosik w mojej głowie mówił, że mogę wziąć głęboki wdech i się rozluźnić.

Momentami mnie to bawiło. W końcu dopiero co poznałem człowieka, z perspektywy wielu byliśmy sobie zupełnie obcy. Biorąc jednak pod uwagę to, jak otwartą byłem osobą i w jaki sposób się zachowywałem, nie patrzyłem na to w ten sposób. Może i było to głupie myślenie, ale już widziałem w Ashtonie przyjaciela. Poza tym nie wyobrażałem sobie tworzyć nagle bariery tylko dlatego, że większość ludzi nie otwiera się tak szybko i nie jest tak swobodna w nowych relacjach.

Nie byłem jak większość. Dosłownie. I miałem wrażenie, że Ash zdążył już to zauważyć, zwłaszcza że nie obawiałem się ubierać przy nim tak, jak zawsze się ubierałem, a tym bardziej nie powstrzymywałam się przed używaniem odpowiednich zaimków.

Tym razem tak wypadło, że miałam bardzo... kobiecy dzień. Obudziłam się, spojrzałam w lusterko na komodzie i odruchowo skrzywiłam. Zwykle było tak, że wraz z podobnym nastrojem narastała dysforia i dawała mi nieźle w kość. Nic dziwnego, ostatni raz byłam zaskoczona dawno temu. Dysforia ogólnie była niezłą szmatą i każdy, kto jej doświadczał, zasługiwał na ogrom miłości i potężnego przytulasa.

Problem polegał na tym, że nie mogłam pozwolić sobie na załamkę. Była sobota i nie zamierzałam zmieniać planów na poczet kubła lodów i kocyka w króliczki. Zaprosiłam Ashtona do kawiarni, która otworzyła się w tym tygodniu i nie mogłam tak po prostu sobie tego odpuścić. Byłam bardziej niż pewna, że Ash by zrozumiał, gdybym odwołała nasze wyjście... Ale chyba w ten sposób chciałam też się odwdzięczyć za to, że tydzień temu tak dobrze się mną zaopiekował.

Dlatego cały poranek robiłam wszystko, żeby poczuć się ze sobą lepiej. Można powiedzieć, że odjebałam nawet niezłe mini spa i wcisnęłam maseczkę nawilżającą także Ashowi. Uznałam to za swój osobisty mały sukces, zwłaszcza że zabawnie wyglądał ze zniekształconym pyszczkiem króliczka na twarzy.

- Okej... Zanim wyjdziemy - zaczęłam, wygładzając nerwowo spódniczkę - musisz mi powiedzieć, czy ten strój się nadaje. Dobrze wyglądam? - Spojrzałam na niego uważnie, szukając jakichkolwiek oznak tego, że powinnam czym prędzej zmienić zamysł dzisiejszego outfitu.

Żadnych nie znalazłam. W zasadzie mężczyzna nawet nie był zaskoczony. Przyjrzał mi się, a na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech. Pokiwał głową.

- Świetnie wyglądasz. I te wysokie buty, dobre zagranie - odpowiedział, przenosząc spojrzenie z moich ubrań, na twarz. - Makijaż też super ci wyszedł. Dobrze, że założyłem koszulę, bo bym od ciebie odstawał - zaśmiał się i przeczesał palcami swoje włosy.

Uwielbiam typa, no. Naprawdę.

Przygryzłam na chwilę wargę, oglądając go od góry do dołu, bo także świetnie wyglądał Ostatecznie uśmiechnęłam się szeroko, bo... Bo było mi cholernie miło, słysząc komplement, a samo to, że pochwalił także makijaż, nad którym męczyłam się godzinę... W środku aż się cała rozmemłałam, ale nie planowałam płakać. Jeszcze by się wszystko rozmazało, a byłam zbyt piękna, żeby tak marnować użyte kosmetyki. A tym bardziej nie zamierzałam robić sobie fotek z Ashem w pięknej nowiutkiej kawiarni, jeśli miałabym opuchnięte oczy.

- Dziękuję, Ashie - odparłam wesoło i podeszłam do niego bliżej. Uniosłam ręce, by poprawić mu kołnierzyk, a potem, nie mogąc się powstrzymać, sama także przeczesałam dłonią jego włosy. Cudowne je miał, serio. - To co, lecimy? Mogę nawet wolniej iść, żebyś nie zgubił się po drodze - zaproponowałam, posyłając mu zadziorny uśmiech.

Nie wiem na ile było to moim wrażeniem, a na ile rzeczywistością, ale blondyn nie odrywał ode mnie wzroku. Cały czas na mnie spoglądał i nie ukrywam, że moje ego było zachwycone. Albo raczej ogólne samopoczucie, bo dzięki temu dysforia na chwilę została zagłuszona przez inne, o wiele przyjemniejsze myśli.

- Mam lepszy pomysł, będę cię trzymał za rękę, więc ani mnie nie zgubisz, ani mi nie uciekniesz - powiedział, najwidoczniej bardzo zadowolony ze swojego planu.

Zresztą, nie tylko on był zadowolony.

- Tak? No proszę... - Uniosłam brew. Na moment pozwoliłam sobie przybrać na moją piękną buźkę taką minę, jakbym intensywnie zastanawiała się nad tym, czy powinnam się zgodzić. Ale kogo ja chciałam oszukiwać, oczywiście że chciałam, żeby potrzymał mnie za rękę. Ostatecznie uśmiechnęłam się uroczo, poprawiłam swoje włosy i wyciągnęłam rękę do Ashtona. - Proszę bardzo. Królowa zezwala na trzymanie jej za rękę - powiedziałam dumnie.

- Jak dla mnie wyglądasz prędzej, jak piękna księżniczka - odparł z uśmiechem i chwycił za mają dłoń. - Ale nie wiem co powiedzieć o sobie - zaśmiał się i przepuścił mnie przodem w drzwiach. - Proszę bardzo, księżniczko.

Obserwowałam, jak zamyka drzwi na klucz. Ani na moment nie puściłam jego ręki.

- Jak to? Nie bez powodu nazywam ciebie królem - przypomniałam mu, nie szczędząc sobie stanowczego tonu, jaki powinien towarzyszyć królowej. Lub księżniczce, jak to stwierdził Ash... To określenie także bardzo mi się podobało. - Chodźmy, królu, totalnie muszę spróbować ich latte - dodałam, stając na palcach, żeby pocałować go szybko w policzek.


10.01.2023

Ashton Terrel

Byłem rozdarty. Z jednej strony fakt, że Ambrose zaufał mi na tyle, żeby pozwolić sobie na bliskość ze mną, podobał mi się. W końcu jakby nie było, naprawdę atrakcyjna z niego osoba i trudno byłoby tak oczywisty fakt pominąć. Ale... Kurde no, nie tak powinno to wyglądać. To nie ja w tym momencie powinienem zapewniać mu wsparcie. To nie ja powinienem go przytulać, gładzić po plecach i upewniać się, że wszystko jest w porządku. Czy after care było naprawdę aż tak trudne, że większość facetów miało to kompletnie gdzieś?

Sam kiedyś byłem tak zagubiony, jak on i może to właśnie przez to frustrowałem się jeszcze bardziej. Nie potrafiłem tego określić, jednak temat nie mógłby być dla mnie aż tak bliski, gdybym go nie doświadczył. Może część wyparłem już z pamięci, żeby jakoś sobie poradzić? Cóż, no ogólnie moja przeszłość nie była zbyt kolorowa, a brak wsparcia ani trochę sytuacji nie poprawiał. Dlatego jeśli mogłem zmienić coś dla niego, żeby nie tkwił w tym błędnym kole zbyt długo, to może warto było spróbować.

Cieszyłem się w głębi, że chociaż przez obecność, dobre słowo i minimum zainteresowania, mogłem pokazać chłopakowi, że zasługuje na to wszystko. Na to i znacznie więcej. I może gdzieś podświadomie miałem nadzieję, że dzięki temu będzie szukał kogoś, kto zechce poświęcić mu więcej czasu, niż szybka gadka na imprezie, seks i byle jakie pożegnanie. 

Najchętniej cofnąłbym tamtego frajera i powiedział mu kilka słów, tak na przyszłość, żeby następnym razem zastanowił się, czy nie skrzywdzi kolejnej osoby. Tylko, że nie miało to sensu. Jeśli już miałby jakkolwiek się zmienić, to z własnej inicjatywy, a nie dlatego, że jakiś randomowy gościu mu nagadał. No i był Rosie. W tej chwili całkiem bezbronny, zagubiony i roztrzęsiony. To na nim musiałem skupić całą swoją uwagę, a nie na typiarzu, który zapewne więcej już się tutaj nie pojawi. Oby.

Nie potrzebowałem niczego w zamian. Miałem nadzieję, że nawet nie wpadnie na to, że mógłbym myśleć w ten sposób. Owszem, uważam go za atrakcyjną osobę i może w innych okolicznościach chętnie zawiesiłbym na nim oko, gdybyśmy na przykład mijali się na ulicy. Ale istniały momenty, gdy takie myśli nawet nie próbowały przebijać się przez głowę. Priorytet stanowiło wówczas coś całkowicie innego i tak było właśnie tym razem.

Siedzieliśmy na kanapie, włączyłem bajkę i zwyczajnie pozwoliłem mu na to, aby się we mnie wtulił. Naprawdę, chociaż tyle mogłem mu aktualnie zaoferować. Nie znaliśmy się długo, więc nie śmiałbym nawet dawać mu życiowych rad, jako ten bardziej doświadczony. Mógłby różnie zareagować, a poza tym, zależało mi jedynie na tym, żeby się nim zaopiekować. A strofowanie go stało aktualnie na ostatnim miejscu i nie zamierzałem tego zmieniać.

Na chwilę pochyliłem się po nasze kubki, które nie parowały już tak bardzo. I faktycznie, napoje nadawały się do picia. Podałem jeden z nich chłopakowi, po czym chwyciłem swój w obie dłonie. Ciepłe kakao przyjemnie ogrzało moje gardło, aż na moment przymknąłem powieki, cicho wzdychając.

- I jak, smakuje? Serio, uważam że jak tylko doda się cukier waniliowy, to smak jest jakoś tak lepiej podbity - stwierdziłem z uśmiechem, bo negocjowałem z nim wcześniej, czy mogę zrobić dla nas kakao po mojemu. - Chociaż z prawdziwą laską wanilii byłoby jeszcze lepsze... No, już wiem co dodamy do naszej listy zakupów. - Pokiwałem głową i zakodowałem sobie to, że koniecznie muszę o tym pamiętać.

Na szczęście pod tym względem pamięć zazwyczaj mnie nie zawodziła i nie miałem na co narzekać. Dzięki temu nie musiałem odrywać się teraz od kojącego napoju, aby chwytać po telefon, w celu zapisania czegokolwiek. Wciąż przyglądałem się szatynowi, z uwagą śledząc jego twarz. Wolałem od razu zauważyć, gdyby jego stan się pogorszył, żeby odpowiednio szybko zareagować. Widząc więc, że uśmiecha się i popija z zadowoleniem kakao, odetchnąłem w duchu.

- Jest cudownie - odparł, ostrożnie poprawiając dłonie na kubku. - Jesteś pewien, że chcesz ze mną kolejny raz jechać na zakupy? Moje tempo wcale się nie zmienia, mogę nawet przyspieszyć - zażartował, a ja nie mogłem powstrzymać się przed śmiechem. Najwidoczniej humor go nie opuszczał, to dobrze.

- Najwyżej wsiądę do wózka sklepowego i będziesz musiał mnie pchać. Wtedy na bank już nie będziesz tak biegać - odgryzłem się, bo nie tylko on miał cięty język w tym mieszkaniu i pora, aby się do tego przyzwyczaił. Może i było mi daleko do jego zaczepnych docinek, ale ja swoje też potrafiłem. - No i ktoś musi później to wszystko dźwigać, zgaduję, że tej części zakupów na pewno już tak nie lubisz - stwierdziłem rozbawiony. 

O ile jego drobna budowa naprawdę pasowała do tej kolorowej, zadziornej osobowości, tak była również utrudnieniem w momentach, gdy pojawiały się takie przeszkody, jak ciężkie torby wypchane po brzegi produktami ze sklepu. To nie to samo, co te jego marszobiegi do kawiarni i z powrotem, z dużą latte w jednej dłoni i wegańskim ciastkiem w drugiej. 

Nie znaliśmy się długo, ale pewne jego zwyczaje dało się bardzo szybko rozpracować. Między innymi dlatego, że był w tym wszystkim tak oczywisty i wszystko zaznaczał. Nie, żeby mi to przeszkadzało, w sumie ta otwartość była urocza i jednocześnie dość intrygująca. Tak, Ambrose to zdecydowanie o wiele ciekawszy współlokator, niż mógłbym się tego spodziewać.

16.10.2022

Ambrose Allan

Umówmy się, że do grzecznych osób zdecydowanie nie należałem. Czy to wieczorne "spacery" na imprezy, wykłócanie z losowymi dziewczynami, które decydowały się uprzykrzyć moje życie, czy raczej sprowadzanie chłopaków na jedną noc, żeby mnie przelecieli i nigdy więcej nie ujrzeli na oczy. Taki tryb życia prowadziłem, złudnie sądząc, że ta faza "szaleństwa" w końcu minie, a mi w jakiś dziwny sposób będzie lepiej.

Nigdy nie było, ale czemu się dziwiłem? Czasami próbowałem przysiąść i zrozumieć samego siebie. To, jakie wybory podejmowałem i jak oddziaływały na moje życie. Albo to, dlaczego w ogóle zdecydowałem się iść w tę stronę, skoro z każdej strony otrzymywałem ogromne wsparcie... Matka terapeutka, empatyczny ojciec i młodszy brat, który akceptował dosłownie każdą część mnie, nieważne jak często w żartach powtarzał, że miał mnie dosyć. A do tego przyjaciele... Prawdopodobnie podświadomie czegoś mi brakowało, ale nie potrafiłem jeszcze stwierdzić, czego dokładnie.

Głównie z takimi myślami zostawił mnie chłopak, którego ze sobą przyprowadziłem z imprezy. Nie siedziałem na niej długo, bo nie czułem się najlepiej... A mimo tego nie wracałem do mieszkania sam, o ironio. Brawo, Allan, bardzo rozsądne wybory. Zrobiliśmy swoje, na chwilę uciekłem do łazienki, a gdy wróciłem, to typek się ubierał. Dosłownie zdążyłem tylko zawinąć się w kołdrę, a już usłyszałem to cześć.

Uznajmy, że nie było najgorzej... Ale najlepiej także nie było, a miałem ogromną potrzebę chociażby porozmawiać - bo na czułości nigdy nie mogłem liczyć.

A przynajmniej tak mi się wydawało. Byłem gotów zebrać się w sobie, wstać z łóżka i ogarnąć w łazience. Zapewne przy okazji nawyzywałbym swoje lustrzane odbicie za to, że nawet jednego faceta nie potrafi przy sobie zatrzymać na dłużej, jak na jednorazowy seks i jednozdaniowe pożegnanie... Jednak Ash uchronił mnie przed załamaniem nerwowym.

Rozczuliło mnie samo to, że przyszedł się upewnić, czy aby na pewno wszystko ze mną w porządku. Spoglądałem na niego i z jego perspektywy zapewne przypominałem jakieś słodkie zwierzątko. Zawinięty w kołdrę, wciąż jako-tako zaczerwieniony na policzkach, a na dodatek z roztrzepanymi włosami.

- Nie chcę być sam... - wymamrotałem, nie myśląc zbyt wiele nad tym, co opuściło moje usta. 

Momentalnie zbliżyłem się do Ashtona i wyciągnąłem ręce, żeby się w niego wtulić. Zwykle byłem pewny siebie i też taką wersję znał mój współlokator, więc poniekąd dziwnie mi było pokazać się z tej bardziej wrażliwej strony... Ale pieprzyć to. Naprawdę cieszyłem się, że przyszedł.

- W porządku chętnie spędzę z tobą czas - powiedział pewnie, obejmując mnie tak, że znalazłem się jeszcze bliżej niego. Odetchnąłem cicho z ulgą. Ashton nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo cieszyła mnie jego obecność. Nie mieszkaliśmy razem jakoś długo, nie minął nawet tydzień, ale do tej pory było świetnie. - Hmm, może jednak zamiast herbaty, wolisz kakao?

- Na owsianym...? - dopytałem z nadzieją i uniosłem głowę, żeby spojrzeć z dołu na Asha.

- No jasne, że na owsianym. W sumie... Też chętnie wypiję. To jak, kakao i jakaś bajka? - zaproponował z uśmiechem i pogładził mnie kciukiem po policzku.

Przysięgam, Ashton w moich oczach naprawdę był królem. No, przynajmniej w obecnej sytuacji... Nie mieściło mi się w głowie, że ten facet tak po prostu postanowił do mnie przyjść i zapewnić komfort, którego nikt inny nie chciał mi dać. I jeszcze był taki czuły... Pojebane. Uwielbiałem go, świetny chłopak.

Pokiwałem głową i gdy ostatecznie puściłem Ashtona do kuchni, pozwoliłem sobie odetchnąć. I wyzwać siebie samego w myślach, tak kilka razy, żeby wziąć się w garść. Średnio pomogło, bo jeszcze bardziej się rozmemlałem, ale to już mniejsza. Cieszyłem się, że mimo później godziny, miałem szansę miło spędzić czas.

Ostatecznie naciągnąłem na siebie dresy, bo w spodenkach nie czułem się tak pewnie, a potem owinąłem w ulubiony różowy koc z króliczkami i ruszyłem w stronę kuchni. Ash akurat podgrzewał mleko owsiane, więc stał odwrócony... I odrobinę wykorzystałem ten fakt, bo zbliżyłem się i objąłem go od tyłu, przy okazji dzieląc się częścią koca, choć tego akurat nie planowałem - ale nie zamierzałem też tak szybko puszczać kocyka. Priorytety priorytetami, a moim było ogrzanie się. Nie wiedzieć czemu, zawsze było mi zimno... 

Uśmiechnąłem się mimowolnie, gdy chłopak przekręcił się nieco, by pogładzić mnie po głowie. Poniekąd poczułem ulgę, bo nie pytałem, czy mogę się przytulić, a mimo tego nie kazał mi się odsunąć... Miłe uczucie.

- Chcesz wybrać bajkę...? - zapytałem, gdy udało nam się przenieść kubki z kakao na stolik przed kanapą. Lub raczej Ashtonowi, bo wolałem nie ryzykować. Jeszcze tego brakowało, żebym wziął swój ukochany kubek, podreptał z nim do salonu i wyjebał się po drodze, bo koc był większy ode mnie i ciągnąłem go za sobą, jak księżniczka suknię na balu. - Czy wolisz coś innego obejrzeć? - Spojrzałem na Asha i usiadłem na kanapie, a po chwili poklepałem dłonią miejsce obok siebie.

Faktycznie usiadł obok mnie i to dość blisko. Idealnie dla mnie, bo zamierzałem go przytulić, ale... Nie zdążyłem. Chłopak sam zdecydował się to zrobić. Objął mnie i przyciągnął do siebie, a moje durne serce zabiło szybciej - kolejny raz poczuło, że hej, czułość była fajna, dlaczego wcześniej nikt nie chciał mi jej przekazać?

- Hmm, a masz ochotę na coś śmiesznego? Bo jeśli tak, no to Shrek, nie widzę innej opcji - stwierdził zadowolony i chwycił w dłoń pilot od telewizora, jednocześnie drugą dłonią powoli przesuwając po moim ramieniu. Gdybym był pizdą, to aż bym zadrżał, bo tak miłe to było uczucie... No i zadrżałem, byłem pizdą, ale kogo to dziwi. Mnie na pewno nie.

- Pasuje - odparłem, uśmiechając się przy tym. Spojrzałem z dołu na Ashtona i pomyślałem sobie... Że w taki sposób chętnie spędzałbym także inne dni. Będę musiał go zapytać któregoś razu, czy nie ma ochoty czegoś obejrzeć. - Dziękuję... - wymamrotałem, wtulając się w chłopaka.

Ashton Terrel

Rosie był... Zaskakujący. Dokładnie tak mógłbym go opisać tylko jednym słowem i byłoby to określenie kompletnie w punkt. Tak jak teraz, rzucił kompletnie znikąd komplementem, który równie dobrze dla niego mógł być po prostu stwierdzeniem. I momentalnie zmienił temat, nie czekając nawet na jakąkolwiek odpowiedź z mojej strony. Rozbawiło mnie to, bo niby jak inaczej mógłbym zareagować? Oczywiście, że jednocześnie zrobiło mi się bardzo miło, nie dało się inaczej, słysząc coś pozytywnego na swój temat.

Ostatecznie po prostu posłałem mu uśmiech i pokiwałem głową, zgadzając się na nasz dalszy sklepowy maraton. Pocieszał mnie fakt, że po tak konkretnych, sporych zakupach, będziemy mieć przerwę na jakieś dwa tygodnie. No, nie wliczając takich mniejszych wypadów do sklepu, bo to było nieuniknione, ale też przyjemniejsze i zajmowało znacznie mniej czasu, więc nie miałem na co narzekać.

- Daj mi to - powiedziałem, widząc jak chłopak mocuje się z torbą. Przecież nie pozwoliłbym mu tego dźwigać, nawet jeśli w jednej ręce trzymałem już jedną, równie ciężką. I nie... Wcale w tym momencie nie bawiłem się w jakiegoś samca alfa, który popisuje się tym, jaki to był silny. Po prostu chciałem pomóc. - Weź lepiej papier, o i ta nie jest tak ogromna - zaproponowałem, wskazując podbródkiem na pakunek, który jako jedyny pozostał na sklepowej kasie. 

- Zamiast spacerów zacznę chodzić na siłownię, to może reklamówkę będę potrafił wnieść do chaty... - mruknął zamyślony, po czym parsknął śmiechem. - Nie no, kogo ja oszukuję. Ja i siłownia, dobre. - Zerknął na mnie i uśmiechnął się szerzej. - Dzięki za pomoc, królu.

Na szczęście nie miał nic przeciwko temu, abym wykazał się swoją siłą, więc nie wyszło tak źle. Ostatnie czego chciałem, to przekomarzać się odnośnie tego, że przecież sobie poradzi i co ja w ogóle wymyślam. Szczególnie, że jak już mówiłem, zamiary miałem dobre.

- Spoko, tyle dobrego, że ja i siłownia również nie idziemy w parze, więc nie jesteś w tym sam - zaśmiałem się, gdy już wychodziliśmy z budynku.

Udało nam się wszystko zapakować do auta, jednak zanim wyjechaliśmy z parkingu, wolałem się upewnić, jak wyglądają nasze dalsze plany. Obróciłem się w kierunku chłopaka i oparłem się łokciem o kierownicę.

- Okay... Chciałeś wpaść do kawiarni, co nie? Ale myślę, że lepiej będzie najpierw odwieźć zakupy do domu, żeby nic się nie rozmroziło, ani nie zepsuło, a później możemy iść na te ciastka, pasuje? - zaproponowałem.

- I to jeszcze jak - odparł zadowolony. Rozsiadł się na fotelu, a potem wrócił na mnie spojrzeniem. - Jakie lubisz ciastka? I kawę? Bo ja lubię zwykle wszystko to, co jest z kakao, a kawę na owsianym... Może chciałbyś ze mną zrobić mleko owsiane któregoś dnia? Dobrze, że kupiłem wszystko... - mówił i mówił, aż nagle przestał. Wyciągnął rękę i poprawił moje włosy. - Uwielbiam twoje włosy, świetne są. Używasz czegoś na nie?

Gdybym miał porównać go do jakiegoś zwierzątka, bez głębszego zastanowienia rzuciłbym, że zachowywał się jak jakaś papużka, albo no nie wiem, króliczek. Niezależnie od tego, które z tych stworzeń bardziej przypominało Rosiego, jedno było pewne - były one na kofeinie i to w zdecydowanie zbyt wielkiej ilości. Gadał jak najęty, nie zamykał się i rzucał tyloma myślami na raz, że trudno było mi za nim nadążyć. 

I właśnie dzięki temu wiedziałem, że nie będziemy mieć problemu z polubieniem się, skoro od początku czuł się w mojej obecności tak swobodnie. 

sobota, 20 marzec, Nowy Jork

Pracowałem do dość późna, z powodu zagranicznego klienta, więc mniej więcej o pierwszej w nocy, w końcu wstałem od biurka. Wyprostowałem się, ziewając. Miałem ogromną ochotę napić się czegoś ciepłego, a nie mogłem ruszyć się od laptopa przez ostatnie dwie godziny, więc kiedy tylko skończyłem ostatnią rozmowę, zamierzałem udać się do toalety i zaraz po tym od razu do kuchni.

Wychodząc z pokoju, w korytarzu natknąłem się na jakieś faceta. Co prawda, nie była to żadna nowość, więc nie zdziwiło mnie to za bardzo. Skończyło się jedynie na szybkim przywitaniu i pożegnaniu, bo najwidoczniej delikwent już wychodził. No cóż, nie przeszkadzało mi to, że Rosie przyprowadzał do mieszkania chłopaków, nawet jeśli jasne było, że nie oglądają netflixa. Z drugiej strony, było to nawet bezpieczniejsze, niż seks gdzieś na imprezie, w hotelu, albo u nich, więc tym bardziej nie miałem nic przeciwko.

Wyszedłem z łazienki i zamknąłem drzwi za mężczyzną, który opuścił nasze mieszkanie. Ale zanim poszedłem do kuchni, westchnąłem i skierowałem się w stronę pokoju Allana. Zapukałem cicho i nacisnąłem na klamkę, która ustąpiła. Dla pewności nie przekroczyłem jednak jeszcze progu.

- Hej. Wszystko dobrze? Chcesz może herbatę? - zapytałem delikatnym tonem, opierając się ramieniem o futrynę.

W najgorszym przypadku mógł po prostu odmówić i tyle. A jednak wolałem upewnić się, czy może jednak ma ochotę na to, żeby spędzić ze mną czas. No, albo chociaż napić się czegoś ciepłego, bo przecież nie oczekiwałem od niego, że z chęcią wstanie z łóżka i dotrzyma mi towarzystwa. O dziwo byłem dość rozespany, więc nie zamierzałem od razu kłaść się spać.

- W sumie to tak, chciałbym... - przyznał po chwili zawahania.

Zdecydowałem się jednak wejść do środka, bo nie do końca spodobał mi się jego głos. Musiałem upewnić się, czy aby na pewno wszystko z nim w porządku. Sam nie wyobrażałem sobie zostawić kogoś zaraz po seksie, więc mogłem się tylko domyślać, że nie należało to do zbyt przyjemnych. I istotnie, siedział na środku łóżka, zawinięty w kołdrę, niczym w kokon i spoglądał na mnie ze zdziwieniem.

Uśmiechnąłem się do niego, przekrzywiając nieco głowę. Taa, zdecydowanie bardziej pasował do królika, jak do papugi, teraz byłem już tego pewien. Moje tygodniowe rozmyślanie mogłem uznać za zakończone, cudownie.

- Będziesz miał ochotę położyć się w salonie i coś razem obejrzeć, czy raczej wolisz pobyć sam? - Usiadłem na brzegu jego łóżka i ostrożnie wyciągnąłem dłoń, żeby odgarnąć mu włosy za ucho. 

5.10.2022

Ambrose Allan

Osobiście uważałem siebie za całkiem porządnego współlokatora. Z pewnością nie byłem takim, co zostawia góry naczyń w zlewie, śmieci na środku podłogi w przestrzeni wspólnej albo sprasza tabun ludzi i nie ustala niczego z innymi najemcami. Co jak co, ale minusów mieszkania ze mną nie było wcale dużo. Jasne, potrafiłem przesiadywać długo w łazience albo wracałem późno w nocy i czasami niechcący ze zmęczenia strącałem coś z komody... Albo ryczałem w kuchni, szukając słodyczy lub wegańskich lodów w zamrażarce, żeby zapchać sobie nimi usta... Ale nie było to takie złe.

Nadrabiałem nie tylko swoim zajebistym charakterem i piękną buźką z uśmiechem, który mógłby lodowce topić (mówiąc skromnie), bo miałem w rękawie sporo asów. Gdybym tworzył CV Współlokatora, to śmiało wpisałbym, że przy mnie nie trzeba było się wstydzić czy stresować. Nie nazwałbym siebie bezkonfliktowym człowiekiem, ale nie widziałem sensu w udawaniu, że nie lubiłem poznawać nowych ludzi. Bo lubiłem, serio. Mogłem rozmawiać o wszystkim, nie przeszkadzało mi czyjeś paradowanie w samych bokserkach, a jedzeniem wręcz uwielbiałem się dzielić - zwłaszcza jeśli komuś moje wegańskie gotowanie faktycznie smakowało.

Jasne, nie każdemu odpowiadała moja osobowość, ale hej! Ja z kolei nie lubiłem, kiedy ktoś chował się w czterech ścianach swojego pokoju, udawał martwego i ledwo potrafił wymamrotać "cześć", kiedy już ewentualnie wychodził i spotykał mnie gdzieś w salonie lub w drodze do łazienki. Szukałem kogoś do pogadania, spędzenia wspólnie czasu. Wiecie, kogoś, do kogo można się odezwać, zaprosić gdzieś i znaleźć złoty środek, jeśli chodziło o obowiązki w domu i ich rozdzielanie.

Miałem dobre przeczucie co do Ashtona. Całkiem pozytywnie mnie zaskoczył, kiedy zaczęliśmy pisać, ale rozmowa z nim była jeszcze lepsza. Co prawda w niemal każdej relacji to głównie ja pierdoliłem głupoty i buzia mi się nie zamykała, ale jeszcze aż tak się nie odpaliłem w tej konkretnej.

Bardziej odpalił się mój tryb wyścigowy, jak już chodziliśmy po sklepie w poszukiwaniu produktów. Ale co ja miałem zrobić... To było jeszcze znośne tempo, potrafiłem znacznie szybciej. Niech się biedaczyna cieszy, że nie zaprosiłem go na spacer po Central Parku, bo wtedy to bym mu zniknął z pola widzenia po pierwszym zakręcie.

- Nie ma sprawy, królu. Ostrzegę odpowiednio wcześnie albo nawet pomogę ci się rozciągnąć - stwierdziłem, odwracając głowę w stronę Ashtona, żeby posłać mu uśmiech. Może troszeczkę zadziorny.

- Mmm, cudownie, o niczym tak nie marzę, jak zapierdalanie z tobą przez park i wysłuchiwanie historii o głupich szmatach z uczelni - westchnął, spoglądając na mnie rozbawiony i wywrócił oczami. - Ewentualnie zostawisz mnie gdzieś daleko w tyle i zorientujesz się po kilkunastu minutach.

Cholera, jebany chyba w myślach mi czyta. Podejrzane.

Nie zamierzałem jakkolwiek zaprzeczać, a w życiu. Przedstawiona przez Asha wersja była bardzo prawdopodobna, więc nie zamierzałem kłamać i go zapewniać, że co ty, jeszcze mi się nie zdarzyło kogoś zostawić w tyle, bo moja przyjaciółka już ze mną na spacery nie chodziła właśnie z tego powodu. Co ja poradzę, że każdy tak wolno chodził, a ja myślałem o zbyt wielu rzeczach na raz, żeby od razu zorientować się, że towarzystwo zniknęło z radaru...

- Zawsze masz jeszcze opcję wysłuchiwania historii o głupich szmatach z uczelni w zaciszu domowym przy litrze lodów - zauważyłem, ledwo powstrzymując parsknięcie śmiechem. Podszedłem do innego działu przy lodówkach, skoro już znalazłem dobre jogurty i zdążyłem włożyć je do wózka. Zmrużyłem oczy, szukając mojego ulubionego tofu. - O właśnie, bo nie pytałem. Jesz mięso? - Zadowolony sięgnąłem od razu po trzy paczki (bo była promocja, ha).

- Muszę przyznać, że ta opcja znacznie bardziej mi odpowiada, dogadamy się - powiedział, posyłając mi uśmiech i popchnął koszyk, żeby do mnie dołączyć. - Noo, jem, o ile to nie wyklucza mnie z bycia twoim współlokatorem?

Wywróciłem oczami. Domyśliłem się, że mężczyzna żartował i w sumie to nawet mnie to rozbawiło, ale chciałbym coś sprostować. Bo wiecie, nie jadłem mięsa, ograniczyłem wszelkie produkty odzwierzęce do minimum i zachęcałem do tego przyjaciół, którzy się nad tym zastanawiali... Ale nigdy nachalnie. Jak ktoś mówił, że sorry, ale nie, lubię mięsko, ser jest zajebisty, a jajecznica na śniadanie to must have - to co ja mogłem? Każdy podejmował raczej świadome wybory, a ja nie zamierzałem piętnować ludzi, którzy nie chcieli rezygnować z przyzwyczajeń. Albo po prostu nie mogli wykluczyć pewnych produktów ze swojej diety. Wiecie, różne były sytuacje.

- Wyklucza, no jasne. Tylko weź mnie podwieź do chaty, a potem się pakuj - odparłem żartobliwie, wrzucając tofu obok jogurtów. - Nie no, taki zjebany nie jestem. Jak będziesz chciał, to chętnie podzielę się obiadem albo ogólnie ugotuję więcej. Tobie nie będę podbierać, taki bonus - stwierdziłem, stając obok Asha. Do tej pory on musiał męczyć się z wózkiem, więc pomyślałem, że czas na zamianę. - Może teraz ja pokieruję? Nie będę tak zapierdalać, przysięgam.

- Kurwa, dobrze że nie zdążyłem się jeszcze rozpakować, uff - odetchnął z ulgą, ale widać było, że również podłapał mój żart. - Luz, myślę że się z tym dogadamy. A co do wózka, to jesteś pewien? Jeszcze się rozpędzisz i wjebiesz w jakiś regał - dogryzł mi, lekko trącając przy tym ramieniem.

Zaśmiałem się, bo cholera, to także było całkiem prawdopodobne. Raz mi się zdarzyło, bo zagapiłem się na taką śliczną dziewczynę, miała genialnie zrobione włosy, przysięgam... I taką super spódniczkę, zazdrościłem jej bardzo, bo chciałem zgarnąć podobną na ostatniej wyprzedaży, a nie zdążyłem i...

Allan, bo się rozpraszasz, cipo.

- Najwyżej mnie uratujesz - uznałem, uśmiechając się do mężczyzny. Położyłem obie dłonie na jego ramieniu i przyjrzałem się uważniej. Wcześniej aż tak nie zwracałem uwagi na rysy twarzy Asha, jego oczy... No, powiedzmy, że na początku ogólnie stwierdziłem, że jest przystojny, ale nie zwracałem uwagi na szczegóły. A czemu zacząłem to robić na środku sklepu, to nawet ja nie wiedziałem. - Ładne masz oczy, bardzo lubię ten piwny kolor - stwierdziłem, po czym zerknąłem do wózka. - Dobra, to teraz idziemy na dział mięsny? A potem owoce i warzywa?

20.09.2022

Ashton Terrel

Przeprowadzając się do Nowego Jorku początkowo postawiłem na samotne mieszkanie. Głównie z racji tego, że jak wówczas sądziłem, potrzebowałem odpoczynku i ciszy. I cóż, powiedzmy że przez pierwsze dwa miesiące faktycznie było to satysfakcjonujące. Jednak im więcej mijało dni, tym bardziej samotny się czułem. Nie znałem tu wielu osób, większość życia spędziłem mimo wszystko w Miami. 

Sama przeprowadzka była raczej spontaniczną decyzją, podyktowaną głównie awansem w pracy. Pewnie, nadal pracowałem raczej z domu, jednak szef nalegał, abym miał w razie czego bliżej do biura, a i samo moje stanowisko było bardziej odpowiedzialne. Tym samym, dalsze mieszkanie w innym stanie nie było tutaj dobrym rozwiązaniem. 

Oczywiście, nie tylko ta sytuacja nakłoniła mnie do zmiany miejsca, ale również... Ludzie. Ludzie, no bo przecież nie nazwałbym rodziną kogoś, kto wyparł się mnie tylko ze względu na coś, na co absolutnie nie miałem wpływu. Nie mieliśmy kontaktu już od kilku lat, ale jednak samo przebywanie w tym samym mieście, robiło swoje. Trudno było wyrwać się z tego błędnego koła, wciąż mając styczność z jakimiś ciotkami, czy kuzynostwem. Nawet nie chcąc słyszeć nic o rodzicach i tak byłem do tego w jakiś sposób zmuszany.

Sądziłem, że ucieczka od tamtej rzeczywistości i w gruncie rzeczy nowy start, będą dobrym rozwiązaniem. Nie obyło się jednak bez ofiar. Ale już dawno podjąłem decyzję, że nic i nikt nie będzie mnie zatrzymywać w miejscu. I skoro ten pan nikt wolał zostać w Miami, to ani nie miałem serca na siłę zmuszać go do wspólnej przeprowadzki, ani też zostawać przy nim.

Tak, dokładnie przez całą sytuację z zerwaniem, uznałem, że tym razem chcę spokoju. Ale jednocześnie gdzieś tam pomimo mojej natury introwertyka, który nie imprezuje, nie wychodzi zbyt często na miasto i pracuje zdalnie, potrzebowałem kogoś, kto oderwie mnie od laptopa, jeśli będzie taka potrzeba. I pomoże zająć czymś myśli w ewentualnych gorszych chwilach. 

Początkowo chciałem znaleźć sobie współlokatora, bo w gruncie rzeczy dobrze mieszkało mi się w aktualnym miejscu. Szybko jednak przekonałem się, że będzie z tym znacznie więcej zachodu, więc postanowiłem spróbować jednak na odwrót. No i co, udało mi się, nie trwało to nawet długo.

Początkowo co prawda Allan wydawał się dość chaotyczny, ale przy tym wszystkim tak pozytywny, że nawet pisząc z nim, odruchowo uśmiechałem się do ekranu. Właśnie kogoś takiego potrzebowałem. Oczywiście nie oczekiwałem jakiejś wielkiej przyjaźni z jego strony, ale jednak fajnie było wiedzieć, że nie jest to jakiś totalny gbur.

Postanowiłem, że dziś rozpakuję tylko te najpotrzebniejsze rzeczy, a resztą zajmę się później. Byłem dość zmęczony przewożeniem wszystkiego, a zresztą od rana poświęciłem jeszcze kilka godzin pracy. Dlatego gdy tylko mogłem usiąść już w moim nowym pokoju i odprężyć się, jak najbardziej to wykorzystałem. Skoro i tak byłem sam, właściwie nie miałem nic lepszego do roboty.


Od rana siedziałem w salonie i spisywałem raporty z ostatnich dni. Czy zająłem się tym, zanim w ogóle zdołałem pomyśleć o jakimkolwiek śniadaniu? Owszem. Ale to (głównie) dlatego, że dość słabo spałem. Słyszałem co prawda współlokatora, który kręcił się po mieszkaniu, ale nie zagadywałem go, bo wolałem jednak najpierw dokończyć pracę. Tym sposobem zyskałem na czasie spokojnie ponad godzinę, co było mi na rękę.

I ech, jak cudownie, że praktycznie pierwszymi słowami, jakie tego dnia do mnie skierował, było to, czy chcę napić się kawy i że zrobi kanapki. Idealnie. Noo... Okay, byłem leniem, dość często pomijałem posiłki głównie dlatego, że naprawdę, samodzielne robienie jedzenia nie sprawiało mi żadnej przyjemności. Ale jak już padała propozycja od kogoś innego, to zawsze dołączałem się do pomocy. 

Dosłownie chwilę po tym, staliśmy w kuchni i odkładałem podawane przez niego składniki na blat. Spojrzałem z zaciekawieniem na młodszego, gdy proponował mi wspólne zakupy. Na dobrą sprawę, była to naprawdę spoko opcja, bo mogliśmy w ten sposób ogarnąć też, czy będziemy się jakoś dzielić rachunkami za zakupy, czy coś w tym stylu. Wolałem mimo wszystko rozpracować to wspólnie, w praktyce, niż planować przed i później mierzyć się z niejasnościami. 

Dodatkowo był to świetny sposób na wspólne spędzenie czasu, szczególnie z tym późniejszym wypadem do kawiarni. Zapowiadało się serio fajnie i tyle póki co mi wystarczyło, żeby z przyjemnością się zgodzić. 

- No jasne, czemu nie - odparłem, uśmiechając się.


- Ty zawsze tak szybko chodzisz? - zapytałem, przyglądając się mu, gdy jednocześnie pchałem wózek sklepowy. Zakupy z Rosiem były dość... Wymagające. Spodziewałem się, że będę za nim chodzić po markecie, w porządku. No właśnie, chodzić. A nie wręcz biegać. Ja nie wiem, skąd on miał w sobie tyle energii, ale im więcej rzeczy znajdowało się w koszyku, tym trudniej było mi nim kierować.

Już idąc do auta i wychodząc z niego, po parkingu szedł szybkim krokiem, ale po przekroczeniu drzwi wejściowych? O jeny, no jakby jakiś motorek w dupie mu się odpalił i ani myślał się zatrzymać.

- Szybko? - mruknął zamyślony, spoglądając kątem oka na półki sklepowe. Zatrzymał się przy jednej z nich i chwycił w dłonie dwa jogurty i zaczął porównywać ich składy. - Powiedziałbym raczej, że dzisiaj jeszcze takie tempo standardowe. Poczekaj tylko, aż wyciągnę cię na spacer, kiedy ktoś mnie wkurwi. Wtedy to jest maraton.

Zaśmiałem się pod nosem, niestety domyślając się, że to wcale nie żart. Może zrobiłem mu po prostu za mocną kawę rano? Sam nie wiem, mogłem się chociaż łudzić, że to tutaj pojawił się problem. W ten sposób było mi łatwiej przetrawić fakt, jak ktoś raczej dość niski, potrafił aż tak zapierdalać. 

- Tylko wiesz, mi musisz dać znać wcześniej, żebym się przygotował, założył wygodniejsze buty, może nawet się rozciągnął, stary już jestem - parsknąłem śmiechem, chociaż czy był to tylko i wyłącznie żart, wiedziałem tylko ja i nie zamierzałem się tą wiedzą póki co dzielić. 

No, nie należałem do najsprawniejszych osób, a gdzie tylko mogłem, wolałem jechać autem. Lub metrem, w zależności od tego, gdzie dokładnie musiałem się dostać, bo wiadomo, że korki potrafią być zabójcze i nie zawsze się to kalkuluje. Ale zdecydowanie dostosowałem sobie wszystko do mojego trybu życia, więc było okay... Było, bo trudno stwierdzić co dalej, skoro trafiłem na kogoś, kto bawi się w jakieś amatorskie marszobiegi.

11.06.2022

Ambrose Allan

niedziela, 14 marzec, Nowy Jork

Zmarszczyłem brwi. Wpatrywałem się w swoje lustrzane odbicie i nie byłem w stanie stwierdzić, co było nie tak. Wzrokiem śledziłem rysy mojej twarzy, próbując odnaleźć "przeszkadzajkę", przez którą nie mogłem spokojnie wyjść z pokoju. Przeanalizowałem wygląd brwi, nosa, ust, uparcie wpatrywałem się także w policzki i żuchwę. Jeśli chodziło o ubranie, to nie martwiłem się, że dzisiaj w tej kategorii coś nie będzie mi pasować - miałem zajebisty styl i na upartego nawet w worku po ziemniakach wyglądałbym zajebiście. Gorzej z twarzą.

- Allan, ogarnij się, księżniczko - mruknąłem do samego siebie, mrużąc oczy.

Miałem mało czasu do wyjścia, a nie pomagał wcale fakt, że akurat dzisiaj wprowadzał się mój nowy współlokator. Nie przeszkadzało mi, że będę mieć w mieszkaniu towarzystwo, bo wręcz tęskniłem za dzieleniem się przestrzenią. Dlatego umieściłem ogłoszenie o wolnym pokoju, co jest raczej jasne - gdybym lubił mieszkanie w kompletnej ciszy i samotności, to bym się za to nie zabierał. Co ja, masochista?

Długo nie musiałem czekać, aż ktoś odpowiedni się odezwie. No, w zasadzie to każdy by mi odpowiadał, ale ten konkretny facet roztaczał wokół siebie fajną energię. Wczoraj podpisaliśmy umowę, więc przynajmniej to miałem z głowy, ale niedawno przyjechał ze swoimi rzeczami i musiałem jeszcze dać mu klucze, powiedzieć co i jak...

W sumie, to mógłbym zrobić część rzeczy jutro... Sprytnie, Allan, sprytnie. Jednak jesteś geniuszem.

Uśmiechnąłem się nagle do swojego odbicia, aczkolwiek wcale nie dlatego, że zaoszczędziłem kilkanaście minut. Wpatrując się w swoje oczy doszedłem do wniosku, czego mi brakowało. Sięgnąłem do szuflady i wyjąłem ulubiony brokat, który często gościł w kącikach oczu. Właśnie przez jego brak było mi tak dziwnie pusto.

Zadowolony wstałem od biurka i zgarnąłem klucze z komody. Byłem już gotowy do wyjścia, miałem najważniejsze rzeczy przy sobie, więc pozostało mi jedynie szybkie przekazanie kluczy. Całe szczęście wpadłem na Ashtona na korytarzu.

- Zajebiście - skomentowałem, bardziej dla siebie samego, zwłaszcza że mężczyzna nie czytał mi przecież w myślach i nie wiedział, skąd to nagłe "zajebiście" się wzięło. Tak czy siak wcisnąłem klucze od mieszkania do jego dłoni. - Tutaj masz klucze. Korzystaj z czego tylko chcesz, w szafce po lewej od kuchenki mam takie wyjebiste ciastka, częstuj się. Trochę się spieszę, więc jutro pokażę ci, gdzie co jest pochowane - mówiłem dość szybko (u mnie norma).

Chwilę później już mnie nie było w mieszkaniu i z uśmiechem gnałem przez chodnik, by zdążyć na moją podwózkę.


poniedziałek, 15 marzec, Nowy Jork

Powiedzmy, że jak wracałem o trzeciej w nocy do mieszkania, to już tak nie popieprzałem. Nogi bolały mnie od tańczenia, gardło od śpiewania i ciągłych rozmów z przyjaciółmi, ale dzięki temu zasnąłem wręcz od razu po schowaniu się pod kołdrą. Fakt faktem nie pospałem jakoś długo, bo miałem w zwyczaju wstawać dość wcześnie, ale przywykłem do porannego zmęczenia po imprezie - zwłaszcza że nie dokuczał mi kac, bo zwykle nie piłem. Gdybym pił za każdym razem, to by mnie ludzie musieli z chodnika zbierać. Miałem cholernie słabą głowę.

Rano wziąłem szybki prysznic na dodatkowe rozbudzenie, a potem wróciłem do pokoju, żeby w swoich czterech ścianach przewijać przez godzinę piorące mózg tiktoki. Dopiero potem zdecydowałem się ostatecznie wstać, głównie dlatego, że zwyczajnie zgłodniałem. Naciągnąłem na siebie spodenki i ulubioną bluzę, nim wyszedłem pokazać się światu (to znaczy - mojemu nowemu współlokatorowi).

- Hejka - przywitałem się na dzień dobry, widząc Ashtona w salonie. Siedział akurat na kanapie i stukał w klawiaturę laptopa, co jednak wcale nie przeszkodziło mi w zagadaniu do niego. Nic nie mogło mnie powstrzymać, ha. - Chcesz kawy? Będę robić też takie fancy kanapeczki na śniadanie - zapytałem, siadając na oparciu fotela.

Ashton spojrzał na mnie, jednocześnie wcale nie przerywając pisania na klawiaturze. Szacun, królu. Mój człowiek.

- O, hej. Wyspałeś się? - zapytał i właściwie dopiero wtedy skończył pisać. Odruchowo pokiwałem głową, nie zastanawiając się wcale nad pytaniem, które mi zadał. - W sumie chętnie. A co do kanapek, to mogę ci pomóc, przynajmniej szybciej ogarnę gdzie co leży w kuchni - zaśmiał się i zdjął laptopa z kolan, kładąc go obok siebie. Zaraz po tym wstał, przeciągając się.

- Zajebiście, królu - odparłem zadowolony i sam wstałem, żeby móc przejść do kuchni. Pierwsze co, to oczywiście stanąłem przed lodówką, otworzyłem ją i zacząłem wyciągać składniki. Przy okazji dość szybko udało mi się przeanalizować, że koniecznie będę musiał pójść na zakupy. - Robisz coś dzisiaj?

- Nie, niespecjalnie - odparł po krótkiej chwili i stanął za mną, najwidoczniej chcąc pomóc mi przy wyciąganiu jedzenia z lodówki. - Totalnie nie mam głowy do tego, żeby się rozpakować, więc pewnie wezmę się za to w tygodniu. Gdybyś wiedział ile czasu żyłem na walizkach, gdy dopiero co wyprowadziłem się z Miami... Mniejsza z tym. Dlaczego pytasz?

- A bo - zacząłem, podając mężczyźnie opakowanie mleka owsianego, przez co odwróciłem się także przodem do niego - muszę dzisiaj jechać na zakupy, pustki są w lodówce. Chcesz ze mną? Przy okazji może się dowiem, co tam wcinasz, to gdybym się na coś w przyszłości natknął w sklepie, mógłbym ci od razu kupić i zapasy uzupełnić. O, no i zjadłbym ciastko w takiej fajnej kawiarni. Piszesz się na to?