10.01.2023

Ashton Terrel

Byłem rozdarty. Z jednej strony fakt, że Ambrose zaufał mi na tyle, żeby pozwolić sobie na bliskość ze mną, podobał mi się. W końcu jakby nie było, naprawdę atrakcyjna z niego osoba i trudno byłoby tak oczywisty fakt pominąć. Ale... Kurde no, nie tak powinno to wyglądać. To nie ja w tym momencie powinienem zapewniać mu wsparcie. To nie ja powinienem go przytulać, gładzić po plecach i upewniać się, że wszystko jest w porządku. Czy after care było naprawdę aż tak trudne, że większość facetów miało to kompletnie gdzieś?

Sam kiedyś byłem tak zagubiony, jak on i może to właśnie przez to frustrowałem się jeszcze bardziej. Nie potrafiłem tego określić, jednak temat nie mógłby być dla mnie aż tak bliski, gdybym go nie doświadczył. Może część wyparłem już z pamięci, żeby jakoś sobie poradzić? Cóż, no ogólnie moja przeszłość nie była zbyt kolorowa, a brak wsparcia ani trochę sytuacji nie poprawiał. Dlatego jeśli mogłem zmienić coś dla niego, żeby nie tkwił w tym błędnym kole zbyt długo, to może warto było spróbować.

Cieszyłem się w głębi, że chociaż przez obecność, dobre słowo i minimum zainteresowania, mogłem pokazać chłopakowi, że zasługuje na to wszystko. Na to i znacznie więcej. I może gdzieś podświadomie miałem nadzieję, że dzięki temu będzie szukał kogoś, kto zechce poświęcić mu więcej czasu, niż szybka gadka na imprezie, seks i byle jakie pożegnanie. 

Najchętniej cofnąłbym tamtego frajera i powiedział mu kilka słów, tak na przyszłość, żeby następnym razem zastanowił się, czy nie skrzywdzi kolejnej osoby. Tylko, że nie miało to sensu. Jeśli już miałby jakkolwiek się zmienić, to z własnej inicjatywy, a nie dlatego, że jakiś randomowy gościu mu nagadał. No i był Rosie. W tej chwili całkiem bezbronny, zagubiony i roztrzęsiony. To na nim musiałem skupić całą swoją uwagę, a nie na typiarzu, który zapewne więcej już się tutaj nie pojawi. Oby.

Nie potrzebowałem niczego w zamian. Miałem nadzieję, że nawet nie wpadnie na to, że mógłbym myśleć w ten sposób. Owszem, uważam go za atrakcyjną osobę i może w innych okolicznościach chętnie zawiesiłbym na nim oko, gdybyśmy na przykład mijali się na ulicy. Ale istniały momenty, gdy takie myśli nawet nie próbowały przebijać się przez głowę. Priorytet stanowiło wówczas coś całkowicie innego i tak było właśnie tym razem.

Siedzieliśmy na kanapie, włączyłem bajkę i zwyczajnie pozwoliłem mu na to, aby się we mnie wtulił. Naprawdę, chociaż tyle mogłem mu aktualnie zaoferować. Nie znaliśmy się długo, więc nie śmiałbym nawet dawać mu życiowych rad, jako ten bardziej doświadczony. Mógłby różnie zareagować, a poza tym, zależało mi jedynie na tym, żeby się nim zaopiekować. A strofowanie go stało aktualnie na ostatnim miejscu i nie zamierzałem tego zmieniać.

Na chwilę pochyliłem się po nasze kubki, które nie parowały już tak bardzo. I faktycznie, napoje nadawały się do picia. Podałem jeden z nich chłopakowi, po czym chwyciłem swój w obie dłonie. Ciepłe kakao przyjemnie ogrzało moje gardło, aż na moment przymknąłem powieki, cicho wzdychając.

- I jak, smakuje? Serio, uważam że jak tylko doda się cukier waniliowy, to smak jest jakoś tak lepiej podbity - stwierdziłem z uśmiechem, bo negocjowałem z nim wcześniej, czy mogę zrobić dla nas kakao po mojemu. - Chociaż z prawdziwą laską wanilii byłoby jeszcze lepsze... No, już wiem co dodamy do naszej listy zakupów. - Pokiwałem głową i zakodowałem sobie to, że koniecznie muszę o tym pamiętać.

Na szczęście pod tym względem pamięć zazwyczaj mnie nie zawodziła i nie miałem na co narzekać. Dzięki temu nie musiałem odrywać się teraz od kojącego napoju, aby chwytać po telefon, w celu zapisania czegokolwiek. Wciąż przyglądałem się szatynowi, z uwagą śledząc jego twarz. Wolałem od razu zauważyć, gdyby jego stan się pogorszył, żeby odpowiednio szybko zareagować. Widząc więc, że uśmiecha się i popija z zadowoleniem kakao, odetchnąłem w duchu.

- Jest cudownie - odparł, ostrożnie poprawiając dłonie na kubku. - Jesteś pewien, że chcesz ze mną kolejny raz jechać na zakupy? Moje tempo wcale się nie zmienia, mogę nawet przyspieszyć - zażartował, a ja nie mogłem powstrzymać się przed śmiechem. Najwidoczniej humor go nie opuszczał, to dobrze.

- Najwyżej wsiądę do wózka sklepowego i będziesz musiał mnie pchać. Wtedy na bank już nie będziesz tak biegać - odgryzłem się, bo nie tylko on miał cięty język w tym mieszkaniu i pora, aby się do tego przyzwyczaił. Może i było mi daleko do jego zaczepnych docinek, ale ja swoje też potrafiłem. - No i ktoś musi później to wszystko dźwigać, zgaduję, że tej części zakupów na pewno już tak nie lubisz - stwierdziłem rozbawiony. 

O ile jego drobna budowa naprawdę pasowała do tej kolorowej, zadziornej osobowości, tak była również utrudnieniem w momentach, gdy pojawiały się takie przeszkody, jak ciężkie torby wypchane po brzegi produktami ze sklepu. To nie to samo, co te jego marszobiegi do kawiarni i z powrotem, z dużą latte w jednej dłoni i wegańskim ciastkiem w drugiej. 

Nie znaliśmy się długo, ale pewne jego zwyczaje dało się bardzo szybko rozpracować. Między innymi dlatego, że był w tym wszystkim tak oczywisty i wszystko zaznaczał. Nie, żeby mi to przeszkadzało, w sumie ta otwartość była urocza i jednocześnie dość intrygująca. Tak, Ambrose to zdecydowanie o wiele ciekawszy współlokator, niż mógłbym się tego spodziewać.