15.01.2023

Ambrose Allan

sobota, 27 marzec, Nowy Jork

Jeśli było to w ogóle możliwe, odkąd tydzień temu Ash uratował mnie przed załamaniem nerwowym, zachowywałem się przy nim jeszcze swobodniej. Patrząc na niego, nie potrafiłem wyrzucić z myśli obrazu, który widziałem, gdy przytulał mnie na kanapie. Prawdopodobnie gdybym mógł, do rana gapiłbym się na niego, a Shreka puszczał w pętli, chcąc stworzyć fałszywe wrażenie, że czas wcale nie płynął. Czułem się bezpieczny w jego objęciach, choć nie tylko, bo wystarczyło, że znajdował się gdzieś obok, a mnie zalewała fala ciepła i cichy głosik w mojej głowie mówił, że mogę wziąć głęboki wdech i się rozluźnić.

Momentami mnie to bawiło. W końcu dopiero co poznałem człowieka, z perspektywy wielu byliśmy sobie zupełnie obcy. Biorąc jednak pod uwagę to, jak otwartą byłem osobą i w jaki sposób się zachowywałem, nie patrzyłem na to w ten sposób. Może i było to głupie myślenie, ale już widziałem w Ashtonie przyjaciela. Poza tym nie wyobrażałem sobie tworzyć nagle bariery tylko dlatego, że większość ludzi nie otwiera się tak szybko i nie jest tak swobodna w nowych relacjach.

Nie byłem jak większość. Dosłownie. I miałem wrażenie, że Ash zdążył już to zauważyć, zwłaszcza że nie obawiałem się ubierać przy nim tak, jak zawsze się ubierałem, a tym bardziej nie powstrzymywałam się przed używaniem odpowiednich zaimków.

Tym razem tak wypadło, że miałam bardzo... kobiecy dzień. Obudziłam się, spojrzałam w lusterko na komodzie i odruchowo skrzywiłam. Zwykle było tak, że wraz z podobnym nastrojem narastała dysforia i dawała mi nieźle w kość. Nic dziwnego, ostatni raz byłam zaskoczona dawno temu. Dysforia ogólnie była niezłą szmatą i każdy, kto jej doświadczał, zasługiwał na ogrom miłości i potężnego przytulasa.

Problem polegał na tym, że nie mogłam pozwolić sobie na załamkę. Była sobota i nie zamierzałam zmieniać planów na poczet kubła lodów i kocyka w króliczki. Zaprosiłam Ashtona do kawiarni, która otworzyła się w tym tygodniu i nie mogłam tak po prostu sobie tego odpuścić. Byłam bardziej niż pewna, że Ash by zrozumiał, gdybym odwołała nasze wyjście... Ale chyba w ten sposób chciałam też się odwdzięczyć za to, że tydzień temu tak dobrze się mną zaopiekował.

Dlatego cały poranek robiłam wszystko, żeby poczuć się ze sobą lepiej. Można powiedzieć, że odjebałam nawet niezłe mini spa i wcisnęłam maseczkę nawilżającą także Ashowi. Uznałam to za swój osobisty mały sukces, zwłaszcza że zabawnie wyglądał ze zniekształconym pyszczkiem króliczka na twarzy.

- Okej... Zanim wyjdziemy - zaczęłam, wygładzając nerwowo spódniczkę - musisz mi powiedzieć, czy ten strój się nadaje. Dobrze wyglądam? - Spojrzałam na niego uważnie, szukając jakichkolwiek oznak tego, że powinnam czym prędzej zmienić zamysł dzisiejszego outfitu.

Żadnych nie znalazłam. W zasadzie mężczyzna nawet nie był zaskoczony. Przyjrzał mi się, a na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech. Pokiwał głową.

- Świetnie wyglądasz. I te wysokie buty, dobre zagranie - odpowiedział, przenosząc spojrzenie z moich ubrań, na twarz. - Makijaż też super ci wyszedł. Dobrze, że założyłem koszulę, bo bym od ciebie odstawał - zaśmiał się i przeczesał palcami swoje włosy.

Uwielbiam typa, no. Naprawdę.

Przygryzłam na chwilę wargę, oglądając go od góry do dołu, bo także świetnie wyglądał Ostatecznie uśmiechnęłam się szeroko, bo... Bo było mi cholernie miło, słysząc komplement, a samo to, że pochwalił także makijaż, nad którym męczyłam się godzinę... W środku aż się cała rozmemłałam, ale nie planowałam płakać. Jeszcze by się wszystko rozmazało, a byłam zbyt piękna, żeby tak marnować użyte kosmetyki. A tym bardziej nie zamierzałam robić sobie fotek z Ashem w pięknej nowiutkiej kawiarni, jeśli miałabym opuchnięte oczy.

- Dziękuję, Ashie - odparłam wesoło i podeszłam do niego bliżej. Uniosłam ręce, by poprawić mu kołnierzyk, a potem, nie mogąc się powstrzymać, sama także przeczesałam dłonią jego włosy. Cudowne je miał, serio. - To co, lecimy? Mogę nawet wolniej iść, żebyś nie zgubił się po drodze - zaproponowałam, posyłając mu zadziorny uśmiech.

Nie wiem na ile było to moim wrażeniem, a na ile rzeczywistością, ale blondyn nie odrywał ode mnie wzroku. Cały czas na mnie spoglądał i nie ukrywam, że moje ego było zachwycone. Albo raczej ogólne samopoczucie, bo dzięki temu dysforia na chwilę została zagłuszona przez inne, o wiele przyjemniejsze myśli.

- Mam lepszy pomysł, będę cię trzymał za rękę, więc ani mnie nie zgubisz, ani mi nie uciekniesz - powiedział, najwidoczniej bardzo zadowolony ze swojego planu.

Zresztą, nie tylko on był zadowolony.

- Tak? No proszę... - Uniosłam brew. Na moment pozwoliłam sobie przybrać na moją piękną buźkę taką minę, jakbym intensywnie zastanawiała się nad tym, czy powinnam się zgodzić. Ale kogo ja chciałam oszukiwać, oczywiście że chciałam, żeby potrzymał mnie za rękę. Ostatecznie uśmiechnęłam się uroczo, poprawiłam swoje włosy i wyciągnęłam rękę do Ashtona. - Proszę bardzo. Królowa zezwala na trzymanie jej za rękę - powiedziałam dumnie.

- Jak dla mnie wyglądasz prędzej, jak piękna księżniczka - odparł z uśmiechem i chwycił za mają dłoń. - Ale nie wiem co powiedzieć o sobie - zaśmiał się i przepuścił mnie przodem w drzwiach. - Proszę bardzo, księżniczko.

Obserwowałam, jak zamyka drzwi na klucz. Ani na moment nie puściłam jego ręki.

- Jak to? Nie bez powodu nazywam ciebie królem - przypomniałam mu, nie szczędząc sobie stanowczego tonu, jaki powinien towarzyszyć królowej. Lub księżniczce, jak to stwierdził Ash... To określenie także bardzo mi się podobało. - Chodźmy, królu, totalnie muszę spróbować ich latte - dodałam, stając na palcach, żeby pocałować go szybko w policzek.