18.01.2023

Ambrose Allan

Jeszcze gdy byłam dzieckiem, potrafiłam wpaść w histerię przez moje lustrzane odbicie. Nie zawsze, nie. Jednak zdarzały się takie chwile i wtedy cały dom stawiałam na nogi. Toby, z którym miałam pokój, wpatrywał się we mnie, nie rozumiejąc, dlaczego nagle jego brat zaczynał płakać i krzyczeć do lustra. Tata zrywał się z łóżka, mimo częstych nocnych zmian w przychodni, a mama czym prędzej wbiegała do pokoju. Dopiero gdy znajdowałam się w jej objęciach i czułam nie tylko jej bicie serca, ale także swoje, potrafiłam się wyciszyć.

Jako kilkuletnie dziecko ciężko jest z komunikacją. Regulowanie własnych emocji to czarna magia na tym etapie, a to i tak jest często zależne również od samego dziecka, bo przecież każdy człowiek jest inny. Nie rozumiesz świata dorosłych, w zasadzie swojego dziecięcego także nie. Jesteś  zdany na rodziców, rodzeństwo i łut szczęścia, że będziesz dobrze się rozwijać. W zasadzie to pierwsze lata życia znacząco na nas wpływają, uczą nas pewnych schematów i definiują to, jak będziemy spoglądać na świat.

Nie każdy miał tyle szczęścia co ja i Toby. Nie każdy miał tak wyrozumiałych rodziców i nie każdy dorastał w domu pełnym ciepła i miłości. Głównie dzięki temu, a także bezpośrednio dzięki mojej mamie, która jest terapeutką i cholernie mądrą kobietą, niedługo po pierwszych wybuchach histerii... Wszystko miało szansę ucichnąć. Miało, bo oczywiście bywały gorsze momenty, ale z reguły... Było spokojnie.

Specjaliści, mnóstwo rozmów, a wszystko to, żeby wykluczyć jakieś... Nieścisłości w moim funkcjonowaniu. Dla dziecka było to przytłaczające, dla rodziców pewnie jeszcze bardziej, ale robili dosłownie wszystko, żeby pomóc mi zrozumieć, co się ze mną działo. I się dowiedziałam - byłam osobą niebinarną. Nie odczuwałam płci tak, jak chociażby mój młodszy brat, a przez to niekiedy cierpiałam... Niekiedy.

Ujmując to w najprostszych słowach - czując się bardziej jak Ambrose (czyli no, powiedzmy że jak chłopak), moje ciało nie wydawało się żadnym problemem. Dysforia mi nie doskwierała, bo to, jak wyglądałam, było zgodne z tym, jak się czułam. Gorzej gdy szala przechylała się bardziej w stronę kobiecą, bo wtedy... Cóż. Bywało różnie, ale przynajmniej obecnie nie krzyczałam do lustra. Ewentualnie tylko płakałam.

Ubieranie się w bardziej dziewczęcy sposób zdecydowanie pomagało, ale wiadomo, mózg działał po swojemu i niczego nie ułatwiał. Dlatego gdy Ash poruszył ten temat (co bardzo doceniam, mega kochane, że chciał się upewnić), a potem... Potem powiedział tak piękne rzeczy, naprawdę musiałam się postarać, żeby powstrzymać łzy.

Wcale nie słyszałam podobnych komplementów często. Prawie w ogóle, byłam dziwakiem dla każdego poza rodziną i przyjaciółmi. No i... Sama często mówiłam o sobie źle w gorszych momentach. I właśnie dlatego słowa Ashtona znaczyły dla mnie tak wiele.

- Jeny... Ashie, bo makijaż mi spłynie, jak będziesz mówić takie rzeczy - jęknęłam, na chwilę odwracając wzrok, żeby nie zobaczył moich szklistych oczu. - Dziękuję...

Nawet nie wiedziałam, co mogłabym jeszcze powiedzieć. Gdzieś tam w środku już zaczynałam się ekscytować tym, że mężczyzna nie miał większych problemów z moją identyfikacją, bo już teraz zapewne coś by powiedział... Nie musiał przepraszać za pytania, sama chętnie będę mu opowiadać co i jak, wyjaśniać, pomagać z zaimkami, które niekiedy mogą sprawiać problem dla niewtajemniczonych... Jeszcze bardziej cieszył mnie fakt, że to on był moim współlokatorem, a nie ktoś inny. Idealnie trafiłam. 

- Ale to prawda - stwierdził i momentalnie objął mnie jedną ręką, mimo wszystko nie zatrzymując się. - Bez makijażu też jesteś śliczna, ale jeśli tak ci zależy, żeby jednak go nie rozmazać, to możesz popłakać, jak już wrócimy z powrotem do mieszkania. Użyczę ci ramienia. - Pogładził mnie po żebrach i nachylił się, żeby pocałować czubek mojej głowy.

I weź tu się człowieku nie rozpłacz... Ale byłam silna. Nie po to tak się męczyłam, żeby pięknie wyglądać, aby jakiś durny płacz wszystko rozwalił. 

- Serio jesteś królem. Uwielbiam cię - westchnęłam i po chwili zastanowienia stanęłam na palcach, żeby pocałować go w policzek. Średnio trafiłam, bo ostatecznie buziak wylądował w kąciku jego ust, ale miałam nadzieję, że nie poczuł się niekomfortowo.

Aczkolwiek... Wiecie, mogłam mieć takie obawy, jasne. Często podczas rozmów z mamą łapałam się na tym, że znowu przekraczałam granice bez pytanie, niekoniecznie świadomie. Wiedziałam, że miałam z tym jakiś problem, ale... Raczej nie musiałam przejmować się Ashem, zwłaszcza że i on pocałował mnie w kącik ust.

- Mam nadzieję, że będziesz się dziś dobrze bawić i moje towarzystwo jedynie w tym pomoże - powiedział, prostując się i spojrzał przed siebie, lekko przygryzając wargę, jakby próbował nie uśmiechnąć się zbyt szeroko. A szkoda, bo zdążyłam bardzo polubić jego uśmiech i cieszyłam się, kiedy i on się cieszył.

- Nie ma innej opcji. Gdybym nie chciała się dobrze bawić, to bym ciebie nie zaprosiła, prawda, Ashie? - Spojrzałam na niego uważniej, a na moich ustach rozkwitł uroczy uśmiech. Za to, jaki jest kochany, powinien dostać jeszcze więcej buziaków, naprawdę. - Powinieneś dostać więcej całusów - zaśmiałam się cicho, tym samym wypowiadając moje myśli na głos. Ale nie sądziłam, aby go było coś złego.

- Skoro tak to ujmujesz, to racja. Jestem świetnym towarzystwem, jak już uda się mnie wyciągnąć z domu. - Pokiwał głową i spojrzał na mnie kątem oka, zastanawiając się, co odpowiedzieć. - Kurde, to prawie jak randka, trzymamy się za dłonie, przytulamy, dajemy całusy... - Poruszył brwiami, nadal tak samo rozbawiony.

- Mnie pasuje, może być randka - odparłam, wzruszając ramionami. Mimo wszystko także się zaśmiałam, bo no, Ash bardzo poprawił mi humor i świetnie czułam się w jego towarzystwie. Gdybyśmy stwierdzili, że tak, owszem, można uznać to za randkę... To nie miałam nic przeciwko. Bardzo chętnie poszłabym z nim nawet na kolejne randki, zwłaszcza że przecież totalnie był w moim typie. - Zajebiście razem wyglądamy - stwierdziłam dumnie.