20.09.2022

Ashton Terrel

Przeprowadzając się do Nowego Jorku początkowo postawiłem na samotne mieszkanie. Głównie z racji tego, że jak wówczas sądziłem, potrzebowałem odpoczynku i ciszy. I cóż, powiedzmy że przez pierwsze dwa miesiące faktycznie było to satysfakcjonujące. Jednak im więcej mijało dni, tym bardziej samotny się czułem. Nie znałem tu wielu osób, większość życia spędziłem mimo wszystko w Miami. 

Sama przeprowadzka była raczej spontaniczną decyzją, podyktowaną głównie awansem w pracy. Pewnie, nadal pracowałem raczej z domu, jednak szef nalegał, abym miał w razie czego bliżej do biura, a i samo moje stanowisko było bardziej odpowiedzialne. Tym samym, dalsze mieszkanie w innym stanie nie było tutaj dobrym rozwiązaniem. 

Oczywiście, nie tylko ta sytuacja nakłoniła mnie do zmiany miejsca, ale również... Ludzie. Ludzie, no bo przecież nie nazwałbym rodziną kogoś, kto wyparł się mnie tylko ze względu na coś, na co absolutnie nie miałem wpływu. Nie mieliśmy kontaktu już od kilku lat, ale jednak samo przebywanie w tym samym mieście, robiło swoje. Trudno było wyrwać się z tego błędnego koła, wciąż mając styczność z jakimiś ciotkami, czy kuzynostwem. Nawet nie chcąc słyszeć nic o rodzicach i tak byłem do tego w jakiś sposób zmuszany.

Sądziłem, że ucieczka od tamtej rzeczywistości i w gruncie rzeczy nowy start, będą dobrym rozwiązaniem. Nie obyło się jednak bez ofiar. Ale już dawno podjąłem decyzję, że nic i nikt nie będzie mnie zatrzymywać w miejscu. I skoro ten pan nikt wolał zostać w Miami, to ani nie miałem serca na siłę zmuszać go do wspólnej przeprowadzki, ani też zostawać przy nim.

Tak, dokładnie przez całą sytuację z zerwaniem, uznałem, że tym razem chcę spokoju. Ale jednocześnie gdzieś tam pomimo mojej natury introwertyka, który nie imprezuje, nie wychodzi zbyt często na miasto i pracuje zdalnie, potrzebowałem kogoś, kto oderwie mnie od laptopa, jeśli będzie taka potrzeba. I pomoże zająć czymś myśli w ewentualnych gorszych chwilach. 

Początkowo chciałem znaleźć sobie współlokatora, bo w gruncie rzeczy dobrze mieszkało mi się w aktualnym miejscu. Szybko jednak przekonałem się, że będzie z tym znacznie więcej zachodu, więc postanowiłem spróbować jednak na odwrót. No i co, udało mi się, nie trwało to nawet długo.

Początkowo co prawda Allan wydawał się dość chaotyczny, ale przy tym wszystkim tak pozytywny, że nawet pisząc z nim, odruchowo uśmiechałem się do ekranu. Właśnie kogoś takiego potrzebowałem. Oczywiście nie oczekiwałem jakiejś wielkiej przyjaźni z jego strony, ale jednak fajnie było wiedzieć, że nie jest to jakiś totalny gbur.

Postanowiłem, że dziś rozpakuję tylko te najpotrzebniejsze rzeczy, a resztą zajmę się później. Byłem dość zmęczony przewożeniem wszystkiego, a zresztą od rana poświęciłem jeszcze kilka godzin pracy. Dlatego gdy tylko mogłem usiąść już w moim nowym pokoju i odprężyć się, jak najbardziej to wykorzystałem. Skoro i tak byłem sam, właściwie nie miałem nic lepszego do roboty.


Od rana siedziałem w salonie i spisywałem raporty z ostatnich dni. Czy zająłem się tym, zanim w ogóle zdołałem pomyśleć o jakimkolwiek śniadaniu? Owszem. Ale to (głównie) dlatego, że dość słabo spałem. Słyszałem co prawda współlokatora, który kręcił się po mieszkaniu, ale nie zagadywałem go, bo wolałem jednak najpierw dokończyć pracę. Tym sposobem zyskałem na czasie spokojnie ponad godzinę, co było mi na rękę.

I ech, jak cudownie, że praktycznie pierwszymi słowami, jakie tego dnia do mnie skierował, było to, czy chcę napić się kawy i że zrobi kanapki. Idealnie. Noo... Okay, byłem leniem, dość często pomijałem posiłki głównie dlatego, że naprawdę, samodzielne robienie jedzenia nie sprawiało mi żadnej przyjemności. Ale jak już padała propozycja od kogoś innego, to zawsze dołączałem się do pomocy. 

Dosłownie chwilę po tym, staliśmy w kuchni i odkładałem podawane przez niego składniki na blat. Spojrzałem z zaciekawieniem na młodszego, gdy proponował mi wspólne zakupy. Na dobrą sprawę, była to naprawdę spoko opcja, bo mogliśmy w ten sposób ogarnąć też, czy będziemy się jakoś dzielić rachunkami za zakupy, czy coś w tym stylu. Wolałem mimo wszystko rozpracować to wspólnie, w praktyce, niż planować przed i później mierzyć się z niejasnościami. 

Dodatkowo był to świetny sposób na wspólne spędzenie czasu, szczególnie z tym późniejszym wypadem do kawiarni. Zapowiadało się serio fajnie i tyle póki co mi wystarczyło, żeby z przyjemnością się zgodzić. 

- No jasne, czemu nie - odparłem, uśmiechając się.


- Ty zawsze tak szybko chodzisz? - zapytałem, przyglądając się mu, gdy jednocześnie pchałem wózek sklepowy. Zakupy z Rosiem były dość... Wymagające. Spodziewałem się, że będę za nim chodzić po markecie, w porządku. No właśnie, chodzić. A nie wręcz biegać. Ja nie wiem, skąd on miał w sobie tyle energii, ale im więcej rzeczy znajdowało się w koszyku, tym trudniej było mi nim kierować.

Już idąc do auta i wychodząc z niego, po parkingu szedł szybkim krokiem, ale po przekroczeniu drzwi wejściowych? O jeny, no jakby jakiś motorek w dupie mu się odpalił i ani myślał się zatrzymać.

- Szybko? - mruknął zamyślony, spoglądając kątem oka na półki sklepowe. Zatrzymał się przy jednej z nich i chwycił w dłonie dwa jogurty i zaczął porównywać ich składy. - Powiedziałbym raczej, że dzisiaj jeszcze takie tempo standardowe. Poczekaj tylko, aż wyciągnę cię na spacer, kiedy ktoś mnie wkurwi. Wtedy to jest maraton.

Zaśmiałem się pod nosem, niestety domyślając się, że to wcale nie żart. Może zrobiłem mu po prostu za mocną kawę rano? Sam nie wiem, mogłem się chociaż łudzić, że to tutaj pojawił się problem. W ten sposób było mi łatwiej przetrawić fakt, jak ktoś raczej dość niski, potrafił aż tak zapierdalać. 

- Tylko wiesz, mi musisz dać znać wcześniej, żebym się przygotował, założył wygodniejsze buty, może nawet się rozciągnął, stary już jestem - parsknąłem śmiechem, chociaż czy był to tylko i wyłącznie żart, wiedziałem tylko ja i nie zamierzałem się tą wiedzą póki co dzielić. 

No, nie należałem do najsprawniejszych osób, a gdzie tylko mogłem, wolałem jechać autem. Lub metrem, w zależności od tego, gdzie dokładnie musiałem się dostać, bo wiadomo, że korki potrafią być zabójcze i nie zawsze się to kalkuluje. Ale zdecydowanie dostosowałem sobie wszystko do mojego trybu życia, więc było okay... Było, bo trudno stwierdzić co dalej, skoro trafiłem na kogoś, kto bawi się w jakieś amatorskie marszobiegi.